Często dzieje się tak, że na te dobre, szczęśliwe i satysfakcjonujące rzeczy musimy dłużej poczekać, więcej się natrudzić. W dodatku, chcąc nie chcąc, szybko one mijają, pozostawiając za sobą pewien żal. Z porażkami niestety częściej jest na odwrót. Potrafią nieraz uprzykrzać życie. Konsekwencje ich ciągną za sobą nieprzyjemne odczucia, emocje, powodują nierzadko zachwianie naszej samooceny i poczucia własnej wartości. Wbrew pozorom wyjście z negatywnych skutków porażki czasami wymaga ogromnego wysiłku, samozaparcia albo pomocy nawet specjalisty. Oczywiście do tego dochodzą jeszcze nasze predyspozycje i zasoby psychofizyczne. Każda porażka boli, niemniej są ludzie, dla których to pewien etap do dalszej pracy, zaś dla innych czasem mur nie do przeskoczenia.

Na warsztatach dla kobiet nie raz miałyśmy do wykonania ćwiczenie, które miało pokazać nam nasze dobre czy właśnie słabsze strony. Jak się łatwo domyślić i tym razem więcej trudu wymagało uświadomienie sobie, ile mamy do zaoferowania sobie czy światu. A wady, przywary czy rzeczy, których w sobie wręcz nie znosimy, mnożyłyśmy aż nadto. To takie nasze cienie, o których mówiła nam nasza pani psycholog, które czasami nieuświadomione przejmują nad nami kontrolę. Dlatego tak ważne jest, by poznawać siebie samego, byśmy się sami siebie nie bali i nie spisywali się na straty nawet przy najmniejszej porażce.

Nie lubię bardzo stwierdzeń typu, że porażki każdy przechodzi i jakoś z nich wychodzi albo nie ty pierwsza, nie ostatnia. Owszem jest to pewna prawda oczywista, która ma miejsce, tylko nikt z nas nie lubi być traktowany bezosobowo i wrzucany do jednego worka różnych doświadczeń ludzkich. To właśnie praca nad sobą, wejrzenie w głąb siebie, w swoją historię pozwoli nam odkryć, gdzie może tkwić problem. Dlaczego akurat porażka tak mocno koncentruje na sobie uwagę i nas powstrzymuje przed działaniem. A, co gorsza, mamy tendencję do drobiazgowego analizowania jej. W konsekwencji powoduje to naszą niższą samoocenę, przedłużający się obniżony nastrój.

Co więcej, porażka dotyka nas bardzo osobiście, a do sukcesów, czasami przyznają się jeszcze dodatkowe osoby, które mogą mieć bezpośredni bądź pośredni wpływ, ale też nie zawsze tak być musi. Czasami rodzice popełniają taki błąd, kiedy czują dumę z osiągnięć dzieci i podkreślają, że akurat nad tym z dzieckiem długo pracowali bądź po prostu po nich odziedziczyli dane zdolności. Kiedy dziecko ponosi porażkę, to niestety zdarza się nam powiedzieć, że może za mało się starało, za mało przykładało. Szybko w takiej sytuacji, będąc nawet pewnymi naszych zasobów, uświadamiamy sobie, że jesteśmy niewystarczający i się poddajemy. A już dalej nakładamy na siebie etykietki, że nie ma co więcej próbować, bo i tak nie wyjdzie, „jestem beznadziejny”.

Jak się okazuje, to nie porażka sama w sobie powoduje, że postrzegamy ją jako przegraną, sytuację beznadziejną i bez wyjścia. Wpływa na to nasza interpretacja sytuacji, to, co w danej chwili czujemy, jakie emocje temu towarzyszą, jaki mamy pogląd na dany temat. My często z góry wiele rzeczy zakładamy, nastawiamy się, bo boimy się nieoczekiwanego. Zupełnie inaczej rzecz się ma, kiedy do działania podejdziemy z przekonaniem, że to jest element większej historii, że porażka może być elementem sukcesu, pewnym tylko etapem dochodzenia do niego. Trwanie w rozpaczy to właśnie trwanie w naszych cieniach, dlatego dobrze mieć plan b, plan naprawczy. Nie będzie to oznaczać, że się nie staramy czy staramy się mniej. Rozmawianie o porażkach, czy to już w dzieciństwie, czy w życiu dorosłym, jak o nieoczekiwanym elemencie działania zawsze może w jakiś sposób nas na nią uodpornić, oswoić. Poza tym ważne jest, by wspierać się, by podejmować próby pomimo porażek.