Człowiek to dziwna istota. Czasami patrzymy na swoje życie przez różowe okulary i wydaje nam się, że możemy wszystko, że możemy osiągnąć, co tylko sobie wymarzymy. Nie zwracamy uwagi na to, co nam się nie udaje, co nam nie wychodzi, i z pewnością siebie godną lepszej sprawy idziemy przez życie. Takim ludziom żyje się chyba łatwiej, bo każdą porażkę potrafią przedstawić jako etap – niezbędny do ostatecznego sukcesu. I nawet jeśli ten sukces nie przychodzi, oni się nie zrażają.
Opisana postawa jest z całą pewnością skrajna i niewielu ludzi tak żyje. Większość z nas stara się dopasować, realnie patrzeć na swoje życie i ustawiać się zgodnie ze swoimi predyspozycjami, umiejętnościami i okolicznościami, w jakich przyszło nam żyć. Toczymy takie spokojne, wyważone i w przewidywalnych ramach życie, z którego nie chcemy wyściubiać nosa, żeby nie stracić tego, co przed nami – bo być może nam się pogorszy i będziemy żałować do końca życia. Jeśli chodzi o sprawy kariery, związków i tych spraw, które mają duży ciężar właściwy – nie ryzykujemy, żeby nam lejce nie wypadły z rąk.
Ale jest jeszcze druga skrajność. To sytuacja, w której odnosimy sukcesy, jesteśmy chwaleni i teoretycznie (a nawet i praktycznie) świat leży u naszych stóp, a my cały czas mamy wrażenie, że to wszystko bańka, która pryśnie, a ktoś wyskoczy zza rogu i powie, że to było wszystko niczym w ukrytej kamerze, żeby dowieść, jak wielkim oszustwem było to, co robiliśmy do tej pory, i że to wszystko, co (rzekomo) osiągnęliśmy, było ułudą, szczęśliwym zbiegiem okoliczności, a już na pewno jakąś magiczną sztuczką. Traktujemy siebie gorzej niż innych ludzi wokół nas. Umniejszamy sobie, naszym talentom i kompetencjom.
W psychologii nazywa się to syndromem oszusta (po angielsku imposter syndrome). Jest to przeświadczenie, że nie zasługujemy na to, co nas spotyka, ale w przeciwieństwie do użalania się nad sobą, że jesteśmy nieudacznikami, bo nic nam w życiu nie wyszło, martwimy się, że miejsce, w którym jesteśmy, to zbyt wiele dla nas i na to nie zasłużyliśmy. Żyjemy w ciągłym strachu o to, że ktoś nas szybko, jak to mówi młodzież, wyjaśni.
Skąd bierze się taki syndrom? Nie jest on ani zaburzeniem psychicznym, ani chorobą, ani zakorzenioną cechą osobowości. To po prostu przeświadczenie, które pojawia się raz na jakiś czas, kiedy osiągamy sukces. Przyjmujemy wtedy niekorzystną dla nas perspektywę, w której winę za porażkę bierzemy na siebie, ale pochwały, awanse i sukces to w tej logice zasługa czynników zewnętrznych, ludzi z zewnątrz, którzy się nad nami w jakimś celu litują.
Po raz pierwszy ten termin pojawił się w badaniach Pauline R. Clance i Suzanne A. Imes, które zlokalizowały problem w społeczności kobiet osiągających sukces, będących na wysokich stanowiskach. W realiach amerykańskich ten problem dotyczy też innych grup narażonych na wykluczenie – Latynosów czy Afroamerykanów. Dla osób z niższych warstw hierarchii społecznej ten syndrom będzie pojawiał się częściej jako wyraz szoku i niedowierzania, że sukces jest jednak na wyciągnięcie ręki.
Przeświadczenie o byciu testowanym, niedoskonałym i żyjącym na kredyt może objawiać się dążeniem do perfekcjonizmu, obniżoną efektywnością, która może wynikać z ciągłego stresu, a co za tym idzie słabym zadowoleniem z życia mimo obiektywnie wysokiego statusu.
Badania Clance i Imes wskazują, że zagrożeni tym syndromem są bardzo często ludzie o ponadprzeciętnej inteligencji, ludzie sukcesu i wbrew pozorom zarówno kobiety, jak i mężczyźni, tylko oni rzadziej się do tego przyznają. Narażeni są również ludzie z wysokim poziomem lękliwości, bo lęk generuje zasadniczo obniżony poziom wiary w siebie.
Szacuje się, że nawet ponad dwie trzecie populacji jest narażona na ten syndrom. Jeśli uważasz, że inni są od ciebie lepsi, że sukcesy innych są wypracowane, a twoje są przypadkowe; jeśli myślisz, że zdanie innych na twój temat jest zbyt dobre albo lukrowane, to prawdopodobnie cierpisz właśnie na ten syndrom.
Czy można z tym walczyć? Oczywiście, że tak, chociaż nie jest to bardzo łatwe. Warto jednak podjąć w tym kierunku działania – przede wszystkim przyznać się do problemu i pracować nad wzmacnianiem poczucia własnej wartości.
I jak zawsze, warto o problemie rozmawiać z najbliższymi, a jeśli czujemy się bezradni i nic nie pomaga – udajmy się do specjalisty.