Wrażliwość, porywy serca, uronione łzy podczas lektury książki, oglądania filmu czy słuchania muzyki są nadal traktowane jako coś, co należy ukrywać, jako oznaka słabości, odkrywanie miękkiego podbrzusza. Takie reakcje emocjonalne są znakiem utraty kontroli nad sygnałami, które wysyłamy w świat. Jesteśmy wówczas bezbronni i podatni na ludzkie spojrzenia, uśmiechy, szyderstwa i kpiny, choćby tylko wyimaginowane i antycypowane, a nie rzeczywiście doświadczane. Nie chcemy być na językach, wytykani palcami. Nie chcemy być w centrum uwagi. Wolimy się schować w tłumie, być szarzy, nie do wypatrzenia wśród innych szarych ludzi.
Nauczyła nas tego historia ostatnich kilkudziesięciu lat, historia minionych i mijających pokoleń, od których słyszeliśmy, że im ciszej jedziemy, tym dalej zajedziemy – parafrazując rosyjskie przysłowie. Pokorne cielę dwie matki ssie, a ta sugerowana pokora to nic innego, jak właśnie takie chodzenie za innymi, podążanie za większością, oczekiwanie na minimalizację ryzyka, żeby się za mocno nie poparzyć, nie wyjść na głupka, nie być lokalną atrakcją. Bycie na świeczniku uwagi nie jest stanem pożądanym dla większości. Jesteśmy mniejszymi lub większymi mistrzami samoograniczania. Tę sztukę opanowujemy od maleńkości. Słyszymy często „nie maż się”, „chłopcy nie płaczą”, „dziewczynki powinny być grzeczne”, „gdzie cię nosi”, „usiądź i posiedź”, „nie przesadzaj” i całą baterię innych podobnych tekstów, które mają nas nauczyć być jak inni.
Zabijana jest też wrodzona wrażliwość, wrodzony entuzjazm dziecka do naturalnego reagowania na to, co go zachwyca bądź obrzydza. Wszystko w imię dopasowania się, bycia jak inni i świętego spokoju – patrona większości Polaków.
Fascynujące jest to, że oglądając w telewizji wszelkiego rodzaju talent show, fascynujemy się tymi, którzy te konwenanse przełamują, są jacyś, są inni. Podziwiamy kolorowe ptaki mediów, celebrytów, którzy celowo zrywają z łatką codzienności. Jedni dla pieniędzy, inni z przekonania – to dość szybko się weryfikuje. Oglądamy ich na szklanych ekranach, ale nie przychodzi nam do głowy, że my też moglibyśmy być tacy, moglibyśmy zerwać z szarzyzną i poszukać emocji, które dozujemy sobie za pomocą telewizyjnych zamienników, emocji odległych i nie naszych, nam jedynie transmitowanych.
O ile byłoby ciekawiej wziąć życie za rogi, poszukać ukrytych talentów (każdy je ma) i spróbować być innym niż wszyscy, niekoniecznie lepszym lub gorszym, po prostu innym. Mam wrażenie, że trochę się w tej materii zmienia. Nawet w małych środowiskach powstają grupy, które przełamują stereotypy. Jest coraz więcej lokalnych inicjatyw skupionych wokół stowarzyszeń, fundacji, kół gospodyń wiejskich, bibliotek i szkół, które wychodzą z ofertą dla każdego, ale spotykają się często ze ścianą niskiej frekwencji, wymówek brakiem czasu czy kosych spojrzeń. Oby się tylko nie zniechęcić.
Polacy jako naród są w ogonach rankingów społeczeństwa obywatelskiego. Lata blokowania indywidualizmu i forsowania równania w dół robią swoje. Nie musimy się z tym godzić. Fascynują mnie reakcje na nowy album Sanah, udostępniony w Internecie. Śpiewa ona, w swoim stylu, wiersze polskich poetów. Jedni piszą, że oszalała, że porywa się z motyką na słońce. Inni z kolei dziękują za przywrócenie wiary w kulturę, wiary w to, że emocjonalność nie jest słabością. I ja jestem w tej drugiej grupie. Nie dajmy się upupić.