Oceny już prawie ustalone, nagrody kupione i jeszcze tylko kilka ostatnich dzwonków i znów będą wakacje, na które wszyscy czekamy z utęsknieniem, ale też z pewną obawą, co po nich. Dostaliśmy podwyżki, o których lepiej nie wspominać. Systemowych rozwiązań, które podniosłyby prestiż zawodu nauczyciela, nie widać. A z tym prestiżem to oczywiste, że przecież pieniądze to nie wszystko, ale sytuacja, w której pensja początkującego nauczyciela została zrównana z minimalną krajową, a tych z nas, którzy są już dalej na ścieżce awansu, wcale nie jest oszałamiająca, powoduje, że zauważalny jest odpływ kadr i brak motywacji do podjęcia tej ważnej i pięknej pracy.

Pewnym szokiem było dla mnie ostatnio zestawienie pensji szeregowego żołnierza zawodowego (czyli na początku służby), która jest mniej więcej na poziomie (ale jednak wyższa) niż zarobki nauczyciela dyplomowanego (według tabelki ministerstwa). Oczywiście służba ojczyźnie jest niezwykle ważna i nie sposób jej przeceniać i absolutnie nie chcę powiedzieć, że żołnierze zarabiają za dużo, a jedynie to, że nauczyciele zarabiają stanowczo za mało. Myślę, że jest to zrozumiałe. Podawanie, za Kartą Nauczyciela, tak zwanego „średniego wynagrodzenia” jest zaciemnianiem rzeczywistości. A rzeczywistość jest taka, że nauczyciele są zmuszeni do pracy na kilku etatach, dorabiania na korepetycjach, co powoduje zmęczenie i przyspiesza wypalenie. Nie służy to ani im, ani uczniom. I przez zwrot „zmuszeni” nie mam na myśli jakichś mrocznych sił, które nauczyciela do tego pchają, ale raczej szarą rzeczywistość i potrzebę godnego życia.

Nie piszę tych słów jednak po to, żeby kolejny raz ponarzekać, jak jest źle, ale raczej, żeby wyrazić wdzięczność tym, którzy jeszcze w systemie zostają i cierpliwie oczekują na to, że się poprawi. W to akurat nie wątpię, bo to przecież musi się zmienić, ale ile przyjdzie nam na to poczekać – nie wiadomo. Myślę, że obecny kryzys paradoksalnie ten proces przyspieszy, bo nauczycieli będzie ubywać, a co za tym idzie, staniemy jako społeczeństwo przed wizją zapaści edukacyjnej. Już są przecież miejsca, w których przez cały semestr nie odbywały się zajęcia z takich przedmiotów, jak fizyka, biologia itp. ze względu na brak nauczyciela. I będzie ich przybywać.

Motywacja do pracy wypływa przede wszystkim z wnętrza człowieka i wynika z postawionych sobie celów. Jeśli jednak koszt osiągnięcia tych celów jest za duży, a ich realizacja nie wyrówna bilansu, to należy poszukać innych możliwości osiągania spełnienia. Dlatego nauczyciele odchodzą. Bo oprócz pieniędzy brakuje im często uznania w szkole, zwykłego „dziękuję” wypowiedzianego przez szefa przed uczniami, radą pedagogiczną, rodzicami. Naprawdę wielu nauczycieli godzi się na pracę płatną dużo poniżej kompetencji ze względu na miłość do zawodu, pasję nauczania, chęć kształtowania nowych pokoleń, ale jeśli zabierzemy niematerialne owoce pracy, to okaże się, że sterczymy na placu boju jak Don Kichot, a nasze zmagania są bezsensowną walką z wiatrakami.

Bycie Don Kichotem naraża na śmieszność i niezrozumienie otoczenia, prowadzi do poczucia wykluczenia, a ostatecznie do skrajnego wypalenia. Szukajmy w tej coraz płytszej wodzie systemu edukacji takich przestrzeni, które dadzą nam poczucie satysfakcji i radości z małych rzeczy. A jeśli macie siłę, żeby czekać na zmianę – czekajcie, bo słońce musi wzejść nad polską szkołą.