Ludzie potrzebują autorytetów. Potrzebujemy punktów odniesienia w różnych sferach naszego życia. Patrząc i czerpiąc ze wzorców zewnętrznych, czujemy się mniej samotnie i możemy przez to zrzucić z siebie część odpowiedzialności za podejmowane decyzje, ale też za nasze stany emocjonalne. Człowiek nie jest samotną wyspą i nie może nią być. Pozbawieni kontaktu z drugim człowiekiem, staczamy się w otchłań szaleństwa, poczucia bezsensu i depresji. Popkultura podaje nam wiele takich przykładów, choćby w książce Przypadki Robinsona Crusoe czy w filmie Cast away ze spektakularną rolą Toma Hanksa. Zależymy od siebie nawzajem nawet wtedy, kiedy zupełnie nam się to nie podoba. Tacy już jesteśmy.
Oczywiście dużo lepiej jest, kiedy nasze autorytety oddziałują na nas w sposób pozytywny i pomagają nam wzrastać i stawać się lepszymi ludźmi. Szukamy takich autorytetów przede wszystkim w rodzinie, w osobach mamy, taty, babci i tak dalej. W dalszej kolejności, w miarę jak dojrzewamy i wybijamy się na niepodległość jako osoby, szukamy tych autorytetów dalej – w szkole, na uczelni, ale też w „wielkim świecie”, patrząc na postaci polityków, przywódców duchowych, sportowców czy celebrytów wszelkiego rodzaju. Szczególnie dzisiaj, gdy co drugi uczeń szkoły podstawowej chce być influencerem, youtuberem albo tiktokerem jest to niezwykle istotne, abyśmy podkreślali rolę i znaczenie autorytetów pozytywnych, które zwracają uwagę na rozwój człowieka, a nie tylko na jego chwilową przyjemność czy konsumpcyjny styl życia. Oczywiście nie jest też tak, że wszyscy ludzie, którzy wyrastają na współczesne autorytety wśród młodzieży, propagują hedonizm i konsumpcjonizm. Można w mediach społecznościowych znaleźć mnóstwo wartościowych treści, ale nie to jest istotą.
Kluczowe w procesie wychowania, ale również dbania o swój rozwój w dorosłym życiu są umiejętności właściwej oceny tego, co przyjmujemy za własne. Bez umiejętności właściwego rozróżnienia wzorców rzeczywiście budujących, przyjaźni rzeczywiście realnych i bezinteresownych od relacji nastawionych na jednostronną korzyść bądź też na przygotowanie gruntu pod manipulację lub po prostu zysk – jesteśmy narażeni na bycie pionkami zależnymi od aktualnej koniunktury. Na tym buduje się konsumpcyjny świat. Chodzi o to, żeby sprzedać jak najwięcej, maksymalizować zyski i stworzyć wrażenie, że jest to dla nas najlepsze, co mogło nas spotkać.
W takim świecie prawdziwa, bezinteresowna przyjaźń i miłość są zjawiskami, które są przez dzisiejszy świat w pewnym sensie reglamentowane – pojawiają się w serialach, romantycznych komediach i piosenkach, natomiast (tak mi się wydaje) przedstawiane są tak nierealnie, że dla zwykłego konsumenta wydają się być niedościgłe. Takie przedstawienie sprawy jest moim zdaniem celowe. Bo chodzi o to, żeby tego króliczka wypuszczonego przez popkulturę gonić, a nie żeby go złapać. Trendy zmieniają się niezwykle często. To, co dzisiaj jest w modzie, jutro będzie przebrzmiałym i obśmianym trendem.
Można postawić się poza tą gonitwą. Można wypisać się z biegu za zmieniającym kolor króliczkiem i żyć poza popkulturą albo przynajmniej równolegle do niej. Można naprawiać zamiast inwestować w nowe. I nie chodzi mi tutaj tylko o przedmioty, ale przede wszystkim o relacje, które trwałości nabierają poprzez hartowanie, ogrzewanie i schładzanie. Jest to proces wymagający uważności, cierpliwości i wytrwałości, ale jeśli chcemy żyć świadomie i nie dać sobą sterować przez kreowane naprędce „autorytety”, musimy się tego podjąć.