Listopadowa jesienna zaduma zatrzymuje nas w codziennym biegu i zmusza do refleksji nad stratami w naszym życiu. Wspominanie bliskich zmarłych to nie tylko prosta refleksja, że kogoś z nami już nie ma. To zdecydowanie coś więcej. To całe studium zmian, którym podlegamy wraz ze stratami.
Straty możemy pojmować bardzo szeroko i oceniać je negatywnie i pozytywnie. Niektóre straty są dobre, rozwojowe, konieczne. Bardziej rozumiemy je jako zmiany. Tracimy dzieciństwo, dorastając. Tracimy młodość, dojrzewając. Tracimy beztroskę, stając się rodzicami. Tracimy codzienną bliskość, wypuszczając swoje dzieci w świat. Tracimy naiwność, zdobywając mądrość. Tracimy też marzenia, poddając się biegowi codzienności. Również złe, trudne i bolesne straty mają swoją dynamikę, mądrość i potencjał.
Niektóre straty nie są nieodwracalne. Możemy je przekuć na coś głębszego, bardziej wartościowego. Są przejściem w kolejną fazę rozwoju. Są więc stratami rozwojowymi. Od nas jednak zależy, jak stratę przyjmiemy, co z nią zrobimy, jak na nią spojrzymy. Czy dzięki niej się rozwiniemy, czy skamieniejemy. Wszystkie straty na nas wpływają. Ksiądz Grzywocz porównuje mądre przeżywanie straty do rozwoju. Przedstawia ten proces jako grecką rzeźbę, która swoją doskonałość zyskuje przez to, że stopniowo obłupuje się z wielkiego kawałka marmuru niepotrzebne fragmenty. Nadanie konkretnego kształtu (tożsamości) możliwe jest właśnie dzięki procesowi utraty.
Przekładając ten obraz na życie człowieka, można powiedzieć, że nie zyskamy swojej tożsamości, swojej głębi bez ponoszenia strat, tych dobrych, ale i tych trudnych. Bo wszystkie nas kształtują.
Ze stratą wiąże się żałoba. Jest to pojęcie szersze niż tylko stan po odejściu bliskiej osoby. Żałobę możemy odczuwać po utracie związku, przyjaciela, w wyniku rozczarowania drugą osobą, a nawet sobą. Również przechodzenie przez żałobę może przybierać różne formy, wywoływać różne odczucia – szok, odrętwienie, zasmucenie, rozpacz, niepokój, gniew, samotność, poczucie beznadziei, czasami ulgę.
Oczywiście żałoba ma swoje fazy, swoje prawa i swoją mądrość. Możemy ją przeżywać odruchowo, instynktownie i ufać, że sama – jak niezależny byt – pojawi się, zrobi swoje i zniknie. I zazwyczaj tak jest. Ze stratą się godzimy, wracamy do życia, do radości, do planów.
Są jednak takie straty, które czynią życie dziurawym. Kiedy umiera bliska i ważna osoba, wyrwa po niej jest wyraźna i bolesna. Można mówić i pisać o etapach żałoby, o mądrym podejściu, o godzeniu się, o docenieniu tego, co się od danej osoby otrzymało, tego, kim się dzięki niej jest. Ale nic nie zmieni faktu, że danej osoby w naszym mikroświecie już nie ma, faktu, że nikt i nic nie zastąpi jej słów, jej wzroku, jej gestów, że nic nie zastąpi naszej z tą osobą relacji, nie odda naszego wspólnego doświadczenia, nie odtworzy naszego wspólnego kawałka drogi w życiu. Ta odchodząca osoba zabiera ze sobą ten nasz wspólny wycinek rzeczywistości. Im więcej było bliskości i więzi, tym więcej zabiera.
A kiedy odchodzi kolejna ważna osoba i jeszcze kolejna, i jeszcze, to mamy dziwne odczucie, że i nasze życie z nimi odchodzi, że ma coraz więcej wyrw. Wtedy nosimy przekonanie, że życie jest gdzie indziej… Z tymi bliskimi, którzy byli tak ważni, bez których nie jesteśmy kompletni, bez których czujemy się jak sieroty, bez których czujemy się samotni i życiowo ubodzy. Nie zawsze więc da się przeżyć żałobę, pogodzić się ze stratą i wrócić do życia. Bo życie z czasem zaczyna przelewać się na drugą stronę.