Bardzo łatwo nam oceniać innych. Szczególnie kiedy nie znamy kontekstu zdarzenia i bazujemy tylko na swoich przekonaniach, obserwacji innych. Łatwo wchodzimy w rolę ekspertów, wyrażamy swoje opinie, snujemy teorie, wchodzimy w dyskusje, które nic nie wnoszą, by poprawić zaistniały problem. Zazwyczaj to takie rozmowy na podtrzymanie kontaktu, usprawiedliwianie się, ale też bezpieczne miejsce, trochę egoistyczne, bo niewymagające od nas wysiłku i zaangażowania. A jednak zwrócenie uwagi na problem daje nam poczucie, że nie jesteśmy obojętni czy bezduszni. Owszem, są sytuacje, jak ostatnie przypadki maltretowania dzieci przez ich opiekunów czy brutalne znęcanie się wśród uczniów, które wymagają naszego sprzeciwu, zauważenia i napiętnowania. Tak, by pokazać nasz sprzeciw, a jednocześnie okazać solidarność z ofiarami takich przestępstw. To bardzo istotne działanie, bo dzięki temu jest szansa, że można coś zmienić w kulejącym systemie. Wówczas bardzo burzymy się na brak reakcji – bądź nie dość skutecznej reakcji – służb, które są do tego powołane. To wszystko bardzo istotne, niemniej nasze oburzenie, wyrażone często z bezpiecznej pozycji, gdzieś za ekranem komputerów czy telefonów, niestety nieraz nie wystarczy. Czasami ulegamy społecznej znieczulicy, bo tak jest po prostu prościej, bo nie czujemy, byśmy byli kompetentni do udzielenia pomocy, bądź uważamy, że ktoś zrobi to lepiej, bo się zna na prawie, ma więcej możliwości.

To smutne, ale trzeba uderzyć się w pierś i przyznać się przed samym sobą, że nie zawsze udzieliliśmy pomocy. Dookoła nas jest wiele wciąż niestety sytuacji czy okazji do udzielenia pomocy. Kiedy zbliżają się święta, mamy wówczas więcej świadomości i chęci do pomocy, nawet takiej, która wymaga od nas nie tylko wrzucenia pieniędzy do puszki czy udostępnienia postu w social mediach. Na co dzień niestety nasze zaangażowanie się zmniejsza albo ogranicza do rzeczy wymienionych wyżej. Znieczulicy, czyli braku wrażliwości na cierpienie, potrzeby i odczucia innych, ulegają nawet osoby, które zazwyczaj są pomocne i życzliwe. To zjawisko społeczne niejako odbiera nam zdolność decydowania o tym, jak chcemy i czy powinniśmy pomóc. Nieświadomie ulegamy wpływowi innych, ich opiniom czy pewnym czynnikom sytuacyjnym. Nawet jeśli normalnie byśmy bez zastanowienia ruszyli z pomocą czy chociażby zainteresowaniem się nagłą sytuacją.

W literaturze potoczną znieczulicę nazywa się czasem regułą społecznej słuszności bądź odpowiedzialnością rozproszoną. I o tę ostatnią najczęściej się rozchodzi. Ponieważ pomagając komuś na ulicy, przejmujemy za tego kogoś odpowiedzialność, świadomie bierzemy na swoje barki trudności wynikające z udzielania pomocy oraz wszelkie niekiedy negatywne tego skutki. A to już niestety jest dla wielu z nas wielka niedogodność. Chcielibyśmy być dobrzy, pomagać, czuć się potrzebni, ale już bez całej tej otoczki odpowiedzialności. A czasem tak się po prostu nie da. Ponadto stronimy od udzielenia pomocy, bo łatwiej nam pozostać w pozycji widza – obserwatora, który jakieś zainteresowanie wykazał. A tak naprawdę boimy się w tłumie udzielać pomocy, bo czasem nie wiemy, czy udzielamy jej prawidłowo, uznajemy, że inni mogą mieć więcej racji, i ulegamy opiniom innych. Nie chcemy narażać się na krytykę, jeżeli nie dość dobrze czy dostatecznie udzielimy pomocy. A w konsekwencji pomocy potrzebującemu nie udzieli nikt. Nieraz spotkałam się z taką sytuacją, kiedy osobę z cukrzycą potraktowano po prostu jak zwykłego pijaczka, któremu nie warto pomagać, bo i tak postąpi za chwilę podobnie. I co ciekawe, w tłumie mamy mniejsze szanse na udzielenie pomocy. Im więcej świadków, tym mniej rąk do pomocy. Można zauważyć to zjawisko przede wszystkim w większych miastach. W małych miejscowościach czy na wsi jesteśmy bardziej ufni, przyjaźniej nastawieni, lepiej się znamy. Niestety duże aglomeracje powodują, że czujemy się bardziej przebodźcowani i unikamy kontaktów, a co za tym idzie, jesteśmy mniej ufni i otwarci, omijamy niektóre dzielnice w obawie o swoje zdrowie czy życie.

Nie tylko od wpływów innych ludzi jesteśmy tak mocno zależni. To również pokłosie naszego wychowania. Pomagajmy, owszem, ale częściej unikajmy tego, co obce, nieznane. To podobnie jak z zaufaniem do dzieci: kiedyś było – ufaj, kochaj, ale sprawdzaj. Niestety, tak nie wychowa się ludzi otwartych, znających swoją wartość i możliwości sprawcze. Owszem, bezpieczeństwo przede wszystkim, bo pomagać trzeba z głową, tak by siebie niepotrzebnie nie narażać. Zawsze trzeba rozważyć, co możemy zrobić, by pomóc, by nie zrobić większej krzywdy i zbyt wysokim kosztem dla siebie samego. Niemniej nasza postawa wobec pomagania jest dla naszych dzieci wyznacznikiem ich działania. To my możemy świadomie – bądź nie – zrazić ich do drugiego człowieka. A to dzieci raczej rodzą się z kompetencjami prospołecznymi i to one przejawiają zachowania altruistyczne. Powinniśmy je wzmacniać, a nie hamować. Owszem, chyba wszyscy odczuwamy niepokój, lęk przed tym, co nieznane. Bezpiecznie czujemy się, kiedy na co dzień jest stabilnie. Kiedy jednak następuje jakiś wyłom czy sytuacja nietypowa, zmuszeni jesteśmy do wytężonego wysiłku, zakłóca to nasz spokój albo po prostu nie reagujemy.

Niestety, to nie może nas usprawiedliwiać i tłumaczyć nieudzielenia bądź przynajmniej próby udzielenia pomocy. Raz, że tak stanowi nasze prawo, że należy pomagać osobie w potrzebie, jeśli przy tym nie narażamy siebie lub innych na niebezpieczeństwo. A dwa, że należy walczyć ze społeczną obojętnością. Możemy pomagać na wiele sposobów, ale trzeba się tego nauczyć. By właściwie zareagować, trzeba najpierw dostrzec problem, by go przede wszystkim zinterpretować jako nagły przypadek wymagający interwencji. Po drugie trzeba przyjąć na siebie właśnie odpowiedzialność za skutki udzielanej pomocy. A po trzecie należy wiedzieć, jak chcemy pomóc, by w końcu zdecydować się podjąć działanie.

Nie bójmy się udzielać pomocy, przejąć inicjatywę, wskazywać osobę, która wykona polecenie bądź udzieli oczekiwanej przez nas pomocy. Warto zauważać swoje potrzeby i dbać o nie, by później zauważać je u innych. Nasza otwartość może komuś uratować zdrowie bądź życie.