Prawda, dobro i piękno to cnoty wartościowego życia, które zostały sformułowane, zdefiniowane już w starożytnej Grecji i stały się pewnym programem wychowawczym czy szerzej społecznym Platona, a już z całą pewnością jego ucznia Arystotelesa, który, tworząc swoje koncepcje filozoficzne poszukiwania prawdy, kształcenia poczucia estetyki i umiłowanie dobra w codzienności, wyniósł myśl grecką na zupełnie nowy poziom. Ten wychowawca Aleksandra Wielkiego rozumiał te trzy pojęcia w ścisłym związku z cywilizacją, z której się wywodził, traktując ją jako punkt odniesienia i wzorzec dla innych – dla niego barbarzyńskich – ludów. Jako wychowawca wielkiego lidera miał na niego ogromny wpływ i – posługując się anachronicznym terminem – był greckim nacjonalistą, który pośrednio wpłynął na rozlanie się kultury greckiej na Azję i Afrykę, dając początek epoce hellenistycznej w historii starożytnego świata.
Myśli mają więc znaczenie, a idee mogą być dużo silniejsze niż miecze i karabiny. Te drugie odzywają się najczęściej jako efekt wpływu tych pierwszych. Wojny wybuchają na styku idei nie do pogodzenia, na styku przeciwstawnego rozumienia dobra i prawdy, a bywa, że i piękna. Nawet jeśli popatrzymy na aktualną wojnę i porównamy narrację Rosji i szeroko rozumianego Zachodu, to zobaczymy, że o tych samych sprawach mówimy zupełnie innym językiem, chociaż powołujemy się na te same korzenie, na chrześcijańskie źródło, które wypłynęło – w kwestiach etyczno-estetycznych – ze źródeł grecko-rzymskich. Są tu jednak zasadnicze różnice. Zachód skupia się na indywidualizmie, na traktowaniu każdej osoby jako niepodległego, w pełni wolnego bytu – tak uogólniając. Natomiast Wschód, z którego garściami czerpie Rosja – określająca siebie jako spadkobierczynię Bizancjum – jest dużo bardziej kolektywistyczna i proponuje pedagogię społeczną opartą na uznaniu silnego i niepodważalnego autorytetu władzy – niekoniecznie wyłonionej w procedurach demokratycznych, a więc niebędącej głosem ludu, jak w cywilizacji zachodniej.
Prawda to kategoria niezwykle skomplikowana w rozważaniach filozoficznych i dziś bardzo ciężko jest przyjąć człowiekowi jej dwuwartościowy charakter, czyli dychotomię prawda – fałsz. Albo coś prawdą jest, albo nie. Tak proste postawienie sprawy jest niewystarczające dla dzisiejszego, postoświeceniowego człowieka, wychowanego na już trzech wiekach trwania słów Kanta „niebo gwiaździste nade mną, prawo moralne we mnie”, które w sposób symboliczny przeniosły rozstrzygnięcia etyczne – a więc również definicję tego, co prawdziwe – z autorytetu zewnętrznego, którym przez wieki był Kościół jako strażnik starożytnych definicji i kategorii etyczno-estetycznych, na sumienie każdego z ludzi. Stąd też tak popularne jest dziś zdanie „każdy ma swoją prawdę” albo piłatowe „czym jest prawda”. Rozmycie odpowiedzialności za prawdę, a co za tym idzie, za poczucie dobra i piękna spowodowało eksplozję indywidualizmu poprzez odrzucenie zewnętrznego wpływu na kształtowanie sumienia.
W takiej rzeczywistości żyjemy i nie ma co się na to obrażać, ale zaakceptować taki stan rzeczy – taki, jaki jest – i starać się zmieniać rzeczywistość najpierw w sobie, poprzez własny rozwój, stawanie się lepszym człowiekiem z dnia na dzień, a potem w swoim najbliższym otoczeniu, w myśl maksymy św. Matki Teresy z Kalkuty, że „jeśli chcesz zmienić świat, idź do domu i kochaj swoją rodzinę”. Czasami to najtrudniejsze z zadań, jakie przed nami stoi, bo niosące ze sobą realną odpowiedzialność. Łatwiej jest planować wielkie rzeczy i nad nimi rozmyślać, jeśli nie są w naszej sferze wpływów. Trudniej jest działać tu i teraz, ale to nie znaczy, że mamy skapitulować.