Kiedy człowieka przygniatają problemy codzienności, rodzicielstwa czy może jakieś traumatyczne doświadczenia związane z chorobą, czyjąś śmiercią, zawsze znajdą się ludzie, którzy wiedzą najlepiej, jak nam pomóc. Problem tkwi nie w samej chęci niesienia pomocy, bo to akurat dobrze świadczy o ludziach i ich wrażliwości. Niemniej jednak pamiętać trzeba, że sprawdza się powiedzenie, że „dobrymi uczynkami jest piekło wybrukowane”. Żeby pomagać, trzeba się również nad tym dobrze zastanowić, jak zaproponować komuś swoje wsparcie, tak by ktoś czuł akceptację, a nie odrzucenie. A to właśnie w słowach, od których zaczynamy nieść pomoc, zaklęta jest siła naszego wsparcia.

Pamiętam, kiedy dopadła mnie choroba – która jak dotychczas była najcięższym doświadczeniem w moim życiu – z początku nie wiedziałam, co mam czuć, jak się zachować, czy rozpaczać, czy od razu stawić jej czoło. Pierwsze, co człowiek czuje, to lęk. Zastanawia się, co będzie z jego najbliższymi, czego jeszcze w życiu nie dokonał, jak przygotować się na to, co może nas czekać, na ból, rozczarowanie. Niestety w początkowej fazie dominują negatywne myśli, złość, nierzadko płacz. Jednak szybko zdałam sobie sprawę, jak wiele też od życia otrzymałam, ile ludzi było przy mnie, jakie wsparcie duchowe, słowne czy materialne szybko do mnie docierało. Niestety w tym wszystkim czasami brakowało zachowanie pewnych granic. Najczęściej przekraczano moje granice, bo wraz ze słowami otuchy szły słowa powinności, pocieszania, które mocno mnie wtedy przygniatały, bo ja nie chciałam być wówczas pocieszona, raczej wysłuchana. Czasami zapominamy, że osoba chora musi przejść swoistą drogę akceptacji tego, co ją czeka, a ta poprzedzona jest również wieloma sprzecznościami, które muszą wybrzmieć. Inaczej taka osoba odczuwa poczucie niewdzięczności, a przecież tyle dostaje.

Zamiast słyszeć niemalże co sekundę: „Będzie dobrze”, „Myśl pozytywnie”, „Emocje są teraz złym doradcą”, chce się usłyszeć po prostu, że druga osoba jest przy tobie, że cię w pełni akceptuje z twoimi emocjami. Czasami nie warto od razu dawać tak zwanych dobrych rad. Dla chorego ważne jest, by ktoś zauważył jego strach, cierpienie, a przy tym by dowiedział się,  czego tak naprawdę od nas, niosących pomoc, oczekuje. Tylko wówczas czuje się zauważony. Nie chodzi tu wcale o użalanie się nad sobą, tylko autentyczne zainteresowanie. Często zdarza się, że osoba chora w tym natłoku myśli, pomocy, dobrych rad czuje się po prostu samotna. Boi się odezwać, poprosić o rozmowę, bo nie czuje się akceptowana.

Podobnie jest w wielu dziedzinach naszego życia. Trudno nam szukać pomocy, bo boimy się krytyki. Choroba czy trudności związane z pracą, relacjami, rodzicielstwem w końcu doczekały się swojego należytego zainteresowania. Istnieją grupy wsparcia, ludzie częściej decydują się na pracę z doświadczonym terapeutą. Owszem przed nami długa droga, by nie podcinać sobie nawzajem skrzydeł i skutecznie demotywować do działania. Współcześni rodzice, pomimo naprawdę chęci zmiany pewnych nabytych nawyków, dążą, by rodzicielstwo było raczej drogą towarzyszenia dziecku niż wyłącznie wychowaniem do utartych życiowych schematów. A i tak spotykamy się z odrzuceniem, bagatelizowaniem problemów, obśmianiem czy spłycaniem naszych rozterek. Dopóki sami sobie nie uświadomimy, że każdy z nas potrzebuje być akceptowany, że każdy z nas ma inny poziom wrażliwości, trudno będzie nam nieść pomoc, ale i ją przyjmować. Co więcej, najtrudniej jest wbrew pozorom otworzyć się na relację z najbliższymi, gdzie tak naprawdę to pierwsza relacja, o której myślimy w razie kłopotów czy zmartwień. Dlaczego czasem łatwiej nam się wyżalić obcej osobie? Może nas nie zna, nie zna naszego sposobu działania, obca jest jej krytyka i chęć dawania rad. Po prostu nas słucha. Słuchanie i wsparcie słowne nie zawsze przychodzą nam od razu z wielką łatwością. Dlatego nie wycofujmy się z relacji, kiedy staje się trudna, tylko podejmijmy wyzwanie, by słowami akceptować, a nie oddalać od siebie. Dbajmy o relacje w najbliższej rodzinie i wśród przyjaciół, żebyśmy nigdy nie mieli poczucia wstydu przed otwarciem się na innych.