Jako rodzice często chwalimy się tym, że dzieci są do nas podobne, czy to fizycznie, czy z charakteru. Czujemy ogromną dumę. Kiedy jednak nasze dzieci zaczynają się zachowywać mało akceptowalnie społecznie, zastanawiamy się, czy to jeszcze nasze geny, czy już dalszej rodziny. A tak na poważnie, dzieci przejmują od nas i te geny, i cechy, z których sami czasami nie jesteśmy zadowoleni bądź które przysparzają nam wielu trudności. W naszym domu od jakiegoś czasu króluje upór. Nasze dzieci są dosyć uparte, choć każde na swój własny sposób. Syn jest raczej refleksyjny i skory do współpracy prędzej czy później, córka raczej chodzi własnymi ścieżkami i niekiedy trudno o bezkonfliktowe rozwiązania. Do tego dołożyć trzeba upór mamy, której też niełatwo przychodzi odpuszczanie czegokolwiek. Można sobie tylko wyobrazić konflikt i jego niekoniecznie proste zażegnanie.

Nasze uparciuchy nierzadko bardzo gwałtownie reagują na nasz sprzeciw czy prośbę. Jak to ktoś żartobliwie ujął – nie biorą jeńców! Trudno o jakiekolwiek ustępstwa, jeżeli im na czymś zależy. Walczą do upadłego, co w przypadku naszej córki kończy się awanturą, krzykiem, tupaniem. Nasz syn z kolei zamyka się w sobie albo obraża się i nie chce z nami rozmawiać. Poza tym uparte dziecko bardzo często ma trudności z przystosowaniem się do nowych sytuacji, zadań czy panujących w danym miejscu reguł. Jest przy tym dosyć wytrwałe, tyle że ta ostatnia cecha przyjmuje postać raczej zawziętości. Z jednej strony można rzec, że ta ich nieustępliwość oznacza ich duże poczucie niezależności, stanowczości czy zdecydowania, co z gruntu nie jest czymś złym i niepożądanym. Możemy jednak zauważyć, jak zmienne bywają ich nastroje, a co gorsza, przeważają te trudne. Częściej ich nieustępliwość przybiera charakter buntowniczy. Oczywiście na upór dziecka też spory wpływ ma wychowanie, środowisko, a także – albo przede wszystkim – jego temperament.

Obserwując na co dzień swoje dzieci, wiem już, że jak płachta na byka działają na nie sformułowania, które nie dają w zasadzie im żadnego wyboru, kategoryczne bądź informujące je o pewnej stracie czegoś. Dlatego, by szybko odwrócić ich uwagę od nadchodzącej awantury, dobrze zmienić swoje nastawienie i dać dzieciom wybór, np. stroju czy kolejności wykonania jakiejś czynności. To z pewnością niweluje kłótnie, obrażanie się, jest znacznie większa chęć do współpracy i uległości. Poza tym ważne jest, by wyznaczać we wszystkim jasne granice. Dziecko musi wiedzieć, co może, a czego nie może. I od naszej konsekwencji zależy najwięcej. Kiedy sami wciąż nie jesteśmy pewni swojego zdania, wciąż zmieniamy reguły, dziecko się gubi i wykorzystuje to do swoich celów. Nie ukrywam, to naprawdę stanowi czasem dość spory problem, by jasno mówić o swoich oczekiwaniach względem dzieci i się trzymać swojego zdania. 

Poza tym, kiedy dziecko się upiera, obraża, to najczęściej mamy ochotę – bądź tak czynimy – by odpłacać mu tym samym. A jednak rozmowa zawsze jest najlepszym rozwiązaniem. Dziecko, które może bez obaw powiedzieć, co mu leży na sercu, choćby nie mieściło się to w naszym wyobrażeniu, z pewnością będzie czuło się ważne, kochane, rozumiane. Myślę, że łatwiej jest wówczas dziecko opanować w jego złości, gniewie, uporze. Wie ono, że ma prawo do uczuć, przeżywania czegoś na swój własny sposób i zrozumienia. Oczywiście dobrze jest rozmawiać, kiedy najtrudniejsze emocje opadną, kiedy damy dziecku możliwość ochłonięcia czy wyciszenia. Wiem, że brak naszej natychmiastowej reakcji, zwłaszcza w miejscu publicznym, może się spotkać z dezaprobatą obserwatorów naszego konfliktu z dzieckiem. Niemniej podejmowanie tak ważnej rozmowy w trakcie trwania burzy trudnych emocji w dziecku tylko pogorszy sytuację. Poza tym nie chodzi nam przecież o to, by być stroną w tymże konflikcie, ale by raczej stać po stronie swojego dziecka, nawet kiedy mamy rozbieżne oczekiwania. Bycie wrogiem swojego dziecka może mieć daleko idące, zgubne skutki, jak ponowne moczenie się, zamknięcie się w sobie. Pozwolenie czasami dziecku na błądzenie czy na doświadczenie na własnej skórze różnych rzeczy jest najlepszą dla każdego lekcją życia. Oczywiście, można sobie na to pozwolić, jeśli to nie zagraża zdrowiu i życia dziecku.

Bycie dla dziecka przewodnikiem wcale nie wyklucza dyscypliny, trzymania się reguł czy zasad. Owszem na pewne złe, niewłaściwe czy niestosowane zachowanie trzeba stanowczo zareagować, ale nie agresywnie, jak to często mamy w zwyczaju. Jestem zwolennikiem raczej wzmacniania pozytywnego. Czyli starania się, by w domu panowała przyjazna atmosfera. I nie bez przyczyny napisałam, że trzeba się starać, bo nie zrobi się tego ot tak, potrzeba w tej kwestii opanowania rodziców i ich cierpliwości. Poza tym chodzi też o to, by wzmacniać dobre zachowania poprzez dotyk, przytulenie, uśmiech, komplement. Takie pozytywne gesty z pewnością do nas powrócą w takiej samej formie. Poza tym dobrze doceniać swoje dzieci, zauważyć, że coś zrobiły dobrze, właściwie, pochwalić, a nie skupiać się wyłącznie na tym, co zrobiły źle. Czasami lepiej zrezygnować z kary, ganienia za coś niewłaściwego na rzecz opisywania rzeczywistości, zaistniałych sytuacji, tak by dziecko samo doszło do wniosku, co się wydarzyło, co można byłoby zmienić. A jeszcze innym razem, zanim wydamy osąd, dobrze spojrzeć na decyzje dzieci z ich perspektywy, ponieważ może się okazać, że miały one prawdziwy powód, by się przy czymś upierać. Nawet jeśli się z nimi niekoniecznie zgadzamy, możemy poznać rozumowanie dziecka, to daje możliwość i szansę na rozmowę.

Nasz opór na upór dziecka czasami faktycznie jest daremny. Przekonałam się też, że karanie nie jest skuteczne, nie rozwiązuje problemu ani nie jest gwarancją na spełnienie naszych oczekiwań. Bo tak naprawdę poprzez karę dzieci nie dostają wiedzy, co należy robić, tylko czego im nie wolno.