Brzmi znajomo? Tak kończy się większość baśni o księżniczkach i książętach, które pamiętamy z dzieciństwa. I nikt z nas nie pytał: „A co było dalej?”. Wierzyliśmy, że wielka, szczera miłość, najczęściej od pierwszego wejrzenia, oraz wspólny wróg łączą najsilniej i na całe życie. Jaka piękna perspektywa na przyszłość. Rozpoczęty w ten sposób związek na pewno przetrwa wszystkie burze, tyle przecież przeżyli trudności, aby być razem. Tak bywa w bajkach, a jak jest w prawdziwym życiu? Raczej rzadko jesteśmy na tyle romantyczni i lekkomyślni, aby podjąć decyzję o małżeństwie już po pierwszym dniu znajomości. Podobne zachowanie wydałoby się nam co najmniej dziwne, jeśli nie szalone. Żyjemy w świecie, w którym coraz mniej ludzi w ogóle wierzy w szczerość uczucia. Bardzo wielu z nas boi się postawić wszystko na jedną kartę i zawsze ma w zanadrzu jakieś „wyjście awaryjne”. Może to być chociażby zabezpieczenie finansowe w postaci rozdzielności majątkowej. A jednak zaryzykuję twierdzenie, że wciąż pozostało nam coś z tych dziecięcych fascynacji baśniami oraz „lekkości bytu”. Mam na myśli naiwną wręcz wiarę w to, że raz pokonane trudności nigdy nie wrócą, że szczęśliwe życie jest pozbawione zmartwień i kłopotów, a wspólne dni wypełnione będą romantycznymi chwilami i patrzeniem sobie w oczy. Co więcej, wierzą w to całkiem już dorośli ludzie.
Nie wiem, skąd bierze się przekonanie o tym, że szczęście oznacza całkowity brak problemów i życie usłane różami. Wiele młodych par oczekuje od wspólnego życia sielanki, beztroski i wiecznego „miesiąca miodowego”. Każdy pojawiający się problem, zupełnie jak rzucony z wielką siłą kamień, powoli kruszy mur, którym odgrodzili się od świata. Gdy wraz z biegiem lat owych kamieni ciągle przybywa, ich związek rozpada się razem ze wspomnianym murem. I często nawet żadne z nich nie stara się podjąć wyzwania, aby cokolwiek naprawiać lub odbudowywać. Rozczarowanie rzeczywistością, która na nich spadła, jest tak wielkie, że wręcz obezwładniające. Ręce same opadają, a potem brakuje już chęci, motywacji i nadziei. Przecież miało być inaczej. Przecież ktoś kiedyś powiedział im, że miłość potrafi pokonać wszystko. Dlaczego więc się nie udało? Może dlatego, że miłość nie jest rzeczywistością bezosobową, nie jest odrębnym zjawiskiem istniejącym samodzielnie, ale czymś, co przejawia się dopiero w naszych działaniach. Miłość oznacza zaangażowanie i pełną aktywność, a nie bierne przyglądanie się i czekanie na efekty. Jeśli bowiem pozostawimy sprawy własnemu biegowi, przestaniemy mieć na nie jakikolwiek wpływ. Za to wiele innych, zewnętrznych czynników może przejąć nad nimi kontrolę.
Aby zrozumieć, na co się „narażamy”, decydując się na trwanie w związku, potrzebujemy zmienić nasz sposób myślenia: z wyobrażeniowego na realistyczny. Jako ludzie mamy skłonność do wybiegania w przyszłość i wyobrażania sobie, jak to będzie. Snujemy plany, mamy marzenia i każda nasza decyzja ma nas przybliżyć do ich realizacji. Takie spojrzenie na życie jest bardzo ryzykowne. Zakłada bowiem, że zawsze będziemy mieć wszystko pod kontrolą. I tu niespodzianka – NA PEWNO tak nie będzie. Dlaczego? Musimy pamiętać, że nikt z nas nie żyje w izolacji, nie poruszamy się w szklanych bańkach, na dystans wobec innych ludzi, odporni zarówno na to, co o nas myślą, jak i na to, co mówią lub robią. Jesteśmy stworzeniami społecznymi i chyba niewiele aspektów naszej egzystencji na ziemi jest całkowicie niezależnych od wpływu innych „osobników naszego gatunku”. W związku z tym trzeba przyjąć pewne założenie, mianowicie: różni ludzie mają różny wpływ na to, jak będzie kształtowała się nasza przyszłość. Nie wyłączając oczywiście małżeństwa lub innego rodzaju stałego związku. Nawet jeżeli sami zainteresowani będą bardzo się starać i dbać o swoją wyjątkową relację, nie są w stanie przewidzieć, jak wpłyną na nią różne czynniki zewnętrzne. I wtedy warto przywołać owo przekonanie głoszące, że „miłość potrafi pokonać wszystko”.
Pamiętając, że miłość oznacza zaangażowanie, gdy pojawiają się problemy, musimy działać. Im gorzej się między nami dzieje, tym bardziej musimy się starać, tym więcej kroków powinniśmy zrobić do przodu, zamiast wycofywać się coraz dalej i dalej od problemu i od ukochanej osoby. Nie możemy ustępować miejsca, dawać przestrzeni, w którą może wcisnąć się niepożądana emocja, niechciana reakcja lub inny „nieproszony gość”. Może przecież zdarzyć się tak, że wreszcie zostaniemy zepchnięci ze sceny. Pozostanie nam już tylko zająć miejsce na widowni i patrzeć, jak ktoś inny zajmuję główną rolę, która na zawsze miała być nasza. Czujemy się oszukani, zupełnie jak dzieci, które nagle dowiadują się, że to nie św. Mikołaj zostawia prezenty pod choinką – w sumie już od jakiegoś czasu się domyślaliśmy, ale jednak czujemy zawód. Od tego momentu świat już nigdy nie będzie taki sam.
Może więc wreszcie ktoś napisałby „prawdziwą” bajkę? O dwojgu ludziach, którzy zdecydowali się być razem do końca życia, patrząc w tym samym kierunku, widzieli wspólną przyszłość. O takich, którzy przeżyli wiele dobrych momentów, ale musieli również stawić czoła prawdziwym problemom. O ludziach, którzy codziennie walczyli ze zmęczeniem po nieprzespanych nocach, frustracją typową dla młodych rodziców, niezrozumieniem ze strony najbliższych, problemami finansowymi i zdrowotnymi... Bajkę o tym, jak czasem już nie mieli siły, nie widzieli już żadnej nadziei na lepsze jutro i krzyczeli na siebie nawzajem, a potem płakali w poduszkę, żałowali i przepraszali. O takich zwykłych-niezwykłych bohaterach, którzy mimo wszystko chcieli być razem, tak jak to sobie zaplanowali. I im się udało.