Oczywiście ten proces dorastania może przebiegać różnie i różne są czynniki, które na niego wpływają. Moglibyśmy pewnie na ten temat napisać niejeden doktorat, a każdy z czynników niuansować i rozmieniać na drobne. Nie o to jednak chodzi. Zastanawiam się, czy można nakreślić jakiś schemat, wskazać jakieś podstawowe czynniki, które determinować będą przebieg tego czasu. 

Wnętrze młodzieńca

Każdy jest inny – banał i truizm. Ale z punktu widzenia nauki (medycyny i psychologii) warto o tym wspomnieć. Każdy ma swój temperament, a więc zespół cech uwarunkowanych genetycznie, na które nie mamy wpływu, z którymi się rodzimy i które będą bardzo mocno wpływać na to, jakimi ludźmi się staniemy. A więc będzie ten temperament determinował naszą osobowość. Oczywiście nie jest to jedyny czynnik, ale bardzo ważny. Te różnice temperamentów widać już u bardzo małych dzieci. Jedne płaczą więcej, inne mniej. Jedne są bardziej towarzyskie, inne bardziej nieśmiałe. Widzę to po swoich dzieciach. Fenomenalne jest to, że jesteśmy inni, że nie ma nudy w tym rodzaju ludzkim.

Nie jest też tak, że temperament warunkuje wszystko. Bylibyśmy wtedy tylko bezwolnymi biomaszynami, sterowanymi popędem, genami, z wolą ograniczoną biologią. Nie jest tak przecież. Nasz układ nerwowy wpływa na nas mocno, ale w naszym wnętrzu jest przecież też nasz umysł, rozum, szeroko rozumiana dusza. Bo nasze wnętrze to nasz prawdziwy dom, w którym zawsze jesteśmy u siebie, w którym jesteśmy prawdziwi. W zdrowej sytuacji powinno być to najbezpieczniejsze miejsce na świecie, miejsce wytchnienia i odpoczynku. Często jednak zdarza się, że nie możemy o kimś zapomnieć, że ktoś wraca do nas w naszych myślach, w przyjemnych, ale i nieprzyjemnych wspomnieniach. Wywołuje to różne reakcje emocjonalne.

Teraz przypomnijmy sobie czas, w którym my, dorośli, przeżywaliśmy nasze dojrzewanie. To był prawdziwy emocjonalny rollercoaster. Ale teraz, z perspektywy tych nastu, dziesięciu lat od bycia nastolatkiem można spojrzeć na ten czas z dystansu. Nie wiem, jak u was, ale u mnie wzbudza to głównie reakcje pozytywne. Pamiętam raczej te dobre chwile, te dobre wspomnienia. Oczywiście te negatywne też się pamięta, ale nie wywołują one już tak intensywnych reakcji emocjonalnych jak wtedy. Okrzepliśmy, na szczęście (czy może niestety?).

Jeśli to czytasz, młody człowieku, to wiedz, że wszystko mija. Ale to nie jest chyba takie bardzo optymistyczne. Codzienność przygina do ziemi. Czasem tęsknię za samym sobą z tamtego czasu, za naiwnym idealizmem, słodką niewiedzą. Ale tak jak mówię – wszystko przemija, zmienia się i to też jest piękne.

Rodzina młodzieńca

Socjalizację dzielimy na pierwotną i wtórną. Pierwotna odbywa się w rodzinie. To właśnie tutaj nabywamy podstawowych umiejętności społecznych, uczymy się fundamentów samodzielności. Rodzina to przedszkole dorosłości. Bardzo często nawyki, pewne stereotypy o społeczeństwie, mechanizmy zachowań i wzorce postępowań wdrukowują nam się tak głęboko, że stajemy się doskonałym produktem naszej rodziny. W rodzinie odbywa się transmisja wartości i postaw. Choćbyśmy nie wiem jak buntowali się w naszych latach nastoletnich, choćbyśmy nie wiem jak nie zarzekali się, że nie będziemy jak nasi rodzice, to kiedy mamy już swoje dzieci, widzimy pewne automatyzmy, które wynieśliśmy z domu. Fascynujące. Oczywiście z tym nie jest tak jak z temperamentem. Możemy nad tym pracować, możemy to zmieniać, ale faktem jest, że wpływ rodziny jest niesamowicie silny. To właśnie tutaj, zaraz po własnym wnętrzu, jesteśmy najbezpieczniejsi i możemy być najbardziej sobą. Oczywiście mam świadomość, że w rodzinach dysfunkcyjnych to tak nie działa, ale jak wspomniałem na początku – niuansów jest cała masa.

Zresztą, nie ma przecież rodzin idealnych. Każda ma swoje mocne i słabe strony – to oczywiste. I te mocne, i te słabe strony przenosimy do naszego dorosłego życia. Bardzo często nieświadomie. Jestem przekonany, że warto sobie to wszystko uświadomić. Nie po to jednak, żeby dokonywać jakichś sądów nad swoją rodziną, ale żeby samemu nie popełniać tych samych błędów. Dajmy sobie szansę popełnić zupełnie nowe – własne.

Szkoła młodzieńca

Szkoła to miejsce mniejszej lub większej opresji. Miejsce, które przygotowuje młodego człowieka do dorosłości, do pełnienia ról społecznych. Miejsce, w którym zdobywamy wykształcenie, doświadczenie, kształtujemy postawy i umiejętności. O szkole pisałem i będę pisał w innych miejscach, więc skupię się na innej funkcji tej instytucji.

Szkoła jest fenomenalna jako budynek, w którym w jednym czasie zbiera się kilkaset nastolatków. Poziom hormonów, emocji jest niewyobrażalnie wysoki. Jest to miejsce, które staje się takim bezpiecznikiem tych nastoletnich emocji. Wydaje mi się, że często nie doceniamy tej funkcji szkoły. A według mnie jest to najważniejsza jej funkcja. Dlatego tak ważna jest rola pedagogów, żeby te ponadprzeciętnie skumulowane, nastoletnie dramy opanować i rozładować. Edukacja odbywa się przy okazji tych rozbuchanych emocjonalnych, społecznych interakcji. Szanujmy nauczycieli, mają ciężki chleb.

Szkoła to bardzo ważny okres wzrastania. Pierwsze miłości, pierwsze rozczarowania. Wzloty i upadki. Te mury naprawdę widziały wiele.

Towarzystwo młodzieńca

Co tu się dzieje, to się nawet filozofom nie śniło. Rozmowy na tematy, których rodzicom nie zdradzilibyśmy nawet na najcięższych torturach. Analizowanie społeczeństwa przez pryzmat pustej szklanki (dzbana?), którymi przecież na przełomie dorosłości jesteśmy. Ale jednocześnie to grupa, która daje nam poczucie spełnienia, akceptacji, bycia potrzebnym – zupełnie inaczej niż w rodzinie. To tutaj możemy być liderami. To tutaj możemy odetchnąć i stworzyć po raz pierwszy w naszym młodym życiu własny wizerunek, a więc zakładać maski i być tym, kim chcemy, albo tym, czego oczekuje od nas grupa, nasze towarzystwo.

Grupa rówieśnicza to miejsce poszukiwań samego siebie, kreowania swoich gustów. To powolne rozdzieranie tego kokonu i rozciąganie skrzydeł. Z grupy też odlatujemy. Jak tylko skończy się szkoła. Tylko najtrwalsze relacje przetrwają.

...

Jak więc zadbać o bezpieczeństwo młodego człowieka w tym czasie? Jestem przekonany, że nie ma jednej recepty. Odpowiedzią jest po prostu rada, by być blisko niego. Słuchać go, obserwować, nie krytykować i dać mu te skrzydła rozwinąć, jednocześnie zapewniając mu taką przestrzeń, żeby tych skrzydeł przy rozkładaniu nie połamał.