Człowiek jest zwierzęciem stadnym. Mówiąc inaczej, żyje w społeczeństwie, wśród innych przedstawicieli swojego gatunku, z którymi wiążą go różne relacje. Najmniejszą zaś jednostką społeczną jest rodzina. Na każdym kroku podkreślana jest jej wartość, tak dla rozwoju pojedynczego człowieka, jak i dla dobrego funkcjonowania całych grup. Kolejne rządy w różnych krajach prześcigają się w pomysłach, jak tu wesprzeć przeciętną rodzinę. Tak trzymać! Jeśli uda się wypracować jakiś spójny system, który faktycznie, a nie jedynie teoretycznie, zadba tak o rodziców, jak i o dzieci, świat będzie piękniejszy. Ale nie wystarczy wsparcie materialne, oświatowe czy medyczne. Potrzebne jest dogłębne zbadanie tego, czym tak naprawdę jest rodzina i „skąd się bierze”. Wtedy dostrzeżemy również inne potrzeby.

Zaczynając od początku, należy zauważyć, że rodzinę zakłada dwoje ludzi, którzy stwierdzają, że potrafią kochać siebie nawzajem, chcą tą miłością obdarzyć wspólne potomstwo i decydują się spędzić ze sobą całe życie (czas pokaże, czy im się to uda). No i w sumie to tyle. Nic więcej nie trzeba. A bywa i tak, w sumie nawet dosyć często, że rodzinę zakładają ludzie zupełnie przypadkowi, którzy wcale o tym nie myśleli, nie znają się nawet zbyt dobrze. Może jakiś dziwny przypadek sprawił, że akurat podczas tego jednego współżycia seksualnego zawiodła antykoncepcja. Nagle stają przed faktem dokonanym: będą mieli wspólne dziecko. Jeśli w tej sytuacji podejmą również decyzję o wspólnym życiu, zaczynają tworzyć rodzinę. Jest oczywiście wiele innych kombinacji i zdarzeń „losowych”, które mogą zakończyć się założeniem rodziny. Dotyczą one ludzi w różnym wieku i nie ma tu większego znaczenia status materialny. Chociaż wiadomo, że łatwiej podejmować decyzję o rozpoczęciu wspólnej drogi życiowej lub posiadaniu dziecka, gdy sytuacja materialna jest stabilna.

Do tej pory nie napisałam nic odkrywczego. To wszyscy wiemy, obserwujemy na co dzień, a nawet jesteśmy częścią właśnie takiej rzeczywistości. I może nigdy się nie zastanawialiśmy nad tym, czy osoby, które w danym, konkretnym momencie zakładają rodzinę, są na to przygotowane. Czy przechodzą jakieś szkolenie, kursy przygotowawcze lub uczęszczają na warsztaty dla ludzi, którzy planują założenie rodziny? Nie mam tu na myśli tzw. kursów czy katechez przedmałżeńskich, organizowanych np. przez Kościół katolicki. Wiem, że wiele zmieniło się na lepsze od czasów, gdy ja wychodziłam za mąż i uczestniczyłam w tego typu spotkaniach. Wtedy było to mało przemyślane i oferta była zamknięta do rodzimej parafii. Jednocześnie wiem, że wielu księży w ogóle nie wymaga żadnego przygotowania młodych, zanim zdecydują się złożyć przysięgę małżeńską. Nie chodzi mi również o szkoły rodzenia. One bardziej skupione są na fizycznym aspekcie rodzicielstwa, głównie na wczesnym etapie rozwoju dziecka. Nie dają jednak pełnej wiedzy, która mogłaby pomóc przygotować się psychicznie do tego, co czeka przyszłych rodziców podczas całego okresu wychowania. Zresztą, nikt nie wymaga przejścia przez szkołę rodzenia, zanim założy się rodzinę.

Tak więc mamy sytuację, gdy dwoje młodych ludzi, bez żadnego przygotowania psychologicznego lub pedagogicznego, bez wiedzy dotyczącej biomedycznych podstaw rozwoju dziecka podejmuje decyzję (lub też staje przed faktem dokonanym) o zostaniu rodzicami. Często sami nie będąc dojrzali emocjonalnie, niepanujący nad własnymi reakcjami, może z jakąś nieprzepracowaną traumą, chcą dać poczucie bezpieczeństwa i zapewnić opiekę nowo narodzonej, małej i bezbronnej istocie. Czy to nie jest skrajna nieodpowiedzialność? Jak można powierzać zupełnie nieprzygotowanym do tego ludziom los noworodków? Nikogo to nie dziwi? Ich jedynym doświadczeniem jest bycie dzieckiem i wzrastanie w innej rodzinie, nie zawsze funkcjonującej prawidłowo. Może do tego poczytali trochę poradników lub książek o wychowaniu. Czy to wystarczy? Jeśli takie dwie osoby zgłosiłyby się jako chętni potencjalni rodzice do ośrodka adopcyjnego, zostaliby najpierw odpytani i odpowiednio przygotowani. A potem dostaliby jeszcze długotrwałe wsparcie. Tak, wiem, że dzieci, które trafiają do adopcji, są już po przejściach i trzeba to wziąć pod uwagę, ale to nie znaczy, że dzieci, które dopiero przychodzą na świat, są mniej wymagające i nie potrzebują odpowiedzialnych rodziców. Chociażby po to, aby nigdy nie zostały oddane do adopcji.

Czy takie spojrzenie na rodzicielstwo dziwi? A może szokuje? Rzeczywiście, na co dzień nie myślimy w ten sposób i nikomu nie przyszłoby do głowy egzaminowanie lub kontrolowanie młodych rodziców z „wiedzy o dzieciach”. Ale… jeśli spojrzymy na tę kwestię z trochę dalszej perspektywy, dostrzeżemy ciekawą rzecz. Mianowicie to, że coraz więcej rodziców, którzy już posiadają dzieci, szuka wsparcia specjalistów w ich wychowaniu, decyduje się na warsztaty, które mają pomóc im je zrozumieć, i godzą się na terapię samych siebie, aby uleczyć to, co rani ich dzieci we wzajemnych relacjach. To wszystko przychodzi jednak z czasem, niekiedy zbyt późno. Niestety, nie wszyscy mogą sobie na to pozwolić, chociażby ze względu na brak czasu, pieniędzy (większość tego typu świadczeń jest płatna) lub zwyczajnie nie mają z kim zostawić dzieci. Sama świadomość tego, że potrzebują pomocy, świadczy już o ich odpowiedzialnym podejściu do roli rodzica. Przychodzi ona zwykle po zetknięciu się z pierwszymi większymi problemami, gdy nagle okazuje się, że teoria przeczytana w książkach nie na wiele się zdała, że tylko nam się wydawało, że jesteśmy tacy mądrzy i doświadczeni, a w praktyce wyszło inaczej. Nie wszyscy jednak dochodzą do takiej refleksji.

Trudno jest znaleźć odpowiedź na pytanie: co z tym można zrobić? Na pewno nie należy wprowadzać jakichś odgórnych przymuszeń i kontroli, ponieważ nie o to chodzi, aby zniechęcać. Jednak zauważmy, że skoro zakładanie rodziny i właściwe wychowanie dzieci jest w naszym społeczeństwie czymś tak ważnym, dlaczego przygotowaniu do tego poświęca się tak niewiele czasu i wysiłku? W szkole podstawowej jest przedmiot, tzw. WDŻ, na który rodzice mogą zapisać swoje dzieci, ale nie muszą. W szkole średniej młodzież sama rezygnuje z uczestnictwa w tego typu zajęciach, przecież „już wszystko na ten temat wie”. A nawet jeśli frekwencja byłaby stuprocentowa, czy takie coś wystarczy? Chyba trochę za wcześnie, aby mówić o problemach z wychowaniem dzieci. Powinniśmy raczej najpierw skupić się na problemach tych młodych ludzi, ponieważ jeśli oni nie poradzą sobie sami ze sobą, to trudno będzie im poradzić sobie z drugim człowiekiem. A potem? A potem nie ma już nic. Kończy się szkoła, kończy się „wychowanie do życia w rodzinie”. Człowieku! Radź sobie sam! Tak jak umiesz. A jeśli nie umiesz? Musisz nauczyć się na błędach, nawet jeśli będą one dużo kosztowały Ciebie i Twoich najbliższych. Czy tylko mnie coś tu nie pasuje? Czy rzeczywiście brakuje gruntownego wsparcia rodzin, tak od samego początku?