Wydaje mi się, że nie ma na ziemi człowieka, który nie przeżyłby chociaż raz emocji związanych z oczekiwaniem. Nie mam na myśli takiego zwykłego „spodziewania się”, że akurat jakaś rzecz się wydarzy, i nie chodzi mi także o zwykłe „czekanie” tak, jak się czeka na autobus. OCZEKIWANIE jest zupełnie czym innym, nieporównywalnym i niezwykle przejmującym. Towarzyszy mu wiele ciekawych odczuć, tak psychicznych, jak i fizycznych. Niektóre z nich są trudne do określenia, to znaczy nie potrafimy do końca stwierdzić, czy są negatywne, czy pozytywne. Jednak zawsze dotyczy osoby lub wydarzenia mającego dla nas ogromne znaczenie. Gdyby było to coś zwyczajnego, niewartego uwagi, powszedniego, nie mówilibyśmy o OCZEKIWANIU.

Codziennie SPODZIEWAMY się pewnych sytuacji, zaistnienia dziwnej koincydencji zdarzeń, która nieuchronnie prowadzi do konkretnego skutku. Nasz rozum, dzięki myśleniu logicznemu, podpowiada nam, co najprawdopodobniej się wydarzy. Dlatego nie jesteśmy zaskoczeni ani nawet zdziwieni, jeżeli nasze przewidywania okażą się słuszne. Chociaż brzmi to skomplikowanie, w rzeczywistości jest bardzo proste. Przecież niezwykle łatwo przewidzieć chociażby to, że dziecko dostanie z klasówki jedynkę. Jeżeli wiemy, że odkładało naukę na ostatni dzień, w którym akurat wpadli do nas goście z niespodziewaną wizytą, było dużo dzieci, z których żadne nie myślało o nauce, za to wszystkie szalały do upadłego i wszystkie jednakowo miały problem z pobudką kolejnego dnia. Niepożądaną, aczkolwiek spodziewaną ocenę kwitujemy beznamiętnie krótkim „A nie mówiłam?” lub trochę dłuższym: „Wiedziałam, że tak będzie”.       

Trochę więcej emocji pociąga za sobą CZEKANIE, chociaż nie zawsze dotyczy czegoś, co kojarzy nam się pozytywnie. Czekamy na rachunek za prąd, pomimo tego, że wcale nie chcielibyśmy go płacić. Czekamy wraz z ukochaną osobą na pociąg, którym ma odjechać od nas na długi czas, chociaż z całego serca pragniemy, aby została. Czekamy na decyzję sądu, nawet jeśli będzie dla nas niekorzystna – zwyczajnie chcemy mieć to już za sobą. Czekanie na coś, co niekoniecznie jest przez nas chciane i na co nie godzimy się z własnej woli, ale bardziej z przymusu, niesie ze sobą również nieprzyjemne odczucia. A mimo to czekamy, bo… nie mamy wyjścia. Wiemy, że i tak nas to spotka, nie ma żadnej możliwości ucieczki. Takie jest dorosłe życie.

Idąc ulicą, czasem zrezygnowani, bezradni wobec tego, co się wydarzy, czy tego chcemy, czy nie, często patrzymy pod nogi albo też przed siebie. Zupełnie jakbyśmy na karku czuli jakiś ciężar, który nie pozwala nam unieść głowy. Zresztą, po co mamy ją podnosić? Co zobaczymy poza szarością miasta, tłumem „aż do bólu zwyczajnych” ludzi i zachmurzonym niebem bez wyrazu? Bez entuzjazmu idziemy więc dalej przez życie, ślepi na wszystkie cuda, które dzieją się wokół. Jeżeli jednak niecierpliwimy się, oczekując tego, czego wręcz nie możemy się doczekać, głowę trzymamy uniesioną, oczami zaś chętniej patrzymy na świat, rozglądając się wokół. Zupełnie jakbyśmy starali się dostrzec w gmatwaninie ludzi, budynków i pojazdów tę jedną, kochaną twarz lub spojrzeć za zasłonę czasu, aby przyspieszyć wyczekiwany moment. Emocje, jakie towarzyszą oczekiwaniu, nie pozwalają nam na spokojne funkcjonowanie. Ekscytacja utrudnia skupienie się na codziennych czynnościach, często bywamy roztargnieni, a nasze myśli uciekają gdzieś daleko. W swojej głowie budujemy z wyprzedzeniem scenariusze, jakie mogą się rozegrać, i staramy się zaplanować nasze reakcje, słowa czy gesty. Nie chcemy zepsuć efektu finalnego, aby nie okazał się niewart tych wszystkich przeżyć.

W czasie ADWENTU nasze oczekiwanie nabiera całkiem innego znaczenia, trochę jakbyśmy wkraczali w nowy wymiar. Bardziej czujemy, niż rozumiemy wagę tego, co ma kiedyś nadejść. Wiemy jednak, że prędzej czy później nastąpi PRZYJŚCIE powtórne Syna Bożego. Tak wierzą chrześcijanie. Ale nie będzie to wydarzenie dotyczące wyłącznie tej jednej grupy ludzi. I w rzeczywistości wszyscy inni również zdają sobie sprawę z ulotności materii, która przecież nie jest wieczna ani konieczna. Co więcej, w ciągu całego czasu istnienia ludzkości wydarzyło się tak wiele zawinionego zła, zła nieosądzonego lub też nieukaranego, że w głębi serca każdy człowiek oczekuje sprawiedliwego sądu nad światem. Nawet jeżeli jego nadejście będzie zwiastunem końca. Wokół nas nie ma przecież niczego, co trwa wiecznie, więc godzimy się i na to, że świat, jaki znamy, również kiedyś się skończy. Może nie jest to najciekawsza perspektywa dla ludzi niewierzących. Chrześcijanie jednak powinni patrzeć na nią przez pryzmat Adwentu, powtarzającego się przecież co roku czasu liturgicznego, który trochę jak specjalna notatka w kalendarzu patrzy na nas słowem „PRZYJŚCIE”. Takie znaczenie ma właśnie słowo ADWENT.

Oczekując tak ważnego momentu, nie możemy patrzeć z rezygnacją w dół. Nasze spojrzenie powinno kierować się ku górze, z radością i nadzieją. Nie mamy się smucić, lecz radować i przeżywać pozytywne emocje, zupełnie jakbyśmy wypatrywali długo oczekiwanej, najważniejszej osoby. Bo czy tak właśnie nie jest? Porzućmy wszystkie wyrzeczenia, jeżeli mają one jedynie pogłębić nasze przygnębienie i nasycać każdy dzień coraz większą goryczą. Oczekiwanie to również przygotowanie na to, co ma nastąpić, to konkretna zmiana, która ma trwać w nas i rozszerzać się na innych. Jeżeli nasze postanowienia nie przemieniają serca i nie czynią nas lepszymi na dłużej niż te cztery tygodnie, to zwyczajnie nie mają sensu. Wtedy czekamy już nie na Przyjście, nawet nie na Boże Narodzenie, ale na powrót do dawnego sposobu życia. A przecież czeka nas całkiem coś nowego.