Co roku spora część naszego społeczeństwa (ta młodsza) musi stanąć przed poważnym wyborem. Ukończenie jednej szkoły i rozpoczęcie nauki w drugiej lub też kontynuowanie kształcenia na studiach wymaga podjęcia trudnej decyzji. Niestety, często zamiast wsparcia otaczających ich dorosłych czują z ich strony jedynie presję. Słyszą również zbyt wiele porad, krytycznych uwag, ich własnych przekonań, które mają ustrzec i odwieść od złych wyborów. Często również nauczyciele w swobodnych wypowiedziach dyskredytują konkretne zawody, a tym samym upokarzają ludzi, którzy je wykonują. Każdy z nas słyszał przecież słowa „jak tak dalej będziesz się uczył, to skończysz na kasie w ...”, wiemy gdzie. Do tego dochodzą różne ambicje rodziców, aby pochwalić się dzieckiem na studiach prawniczych lub medycznych i budowanie wizji wyboru zawodu, z którym człowiek zwiąże się na całe życie.
Przykro stwierdzać, ale w tym zachowaniu dorosłych jest bardzo dużo niedojrzałości. O wyborze szkoły, zawodu, kierunku kształcenia nowego pokolenia chcą decydować ci, którzy swój wybór mają już dawno za sobą. Często nie dbając o wcześniejsze rozeznanie w temacie, wypowiadane przekonania opierają o własne, może przykre doświadczenie i subiektywne obserwacje rzeczywistości. Żaden z tych „doradców” nie przeżyje życia za młodego człowieka, który sam powinien wybrać, co dalej. Żaden również nie zgodzi się, aby wziąć na siebie konsekwencje złego wyboru. Ale z jakiegoś powodu każdy z nich uważa, że ma najwięcej do powiedzenia i potrafi zajrzeć za zasłonę skrywającą przyszłość wraz z całą jej złożonością zmian politycznych, gospodarczych, technologicznych i jeszcze innych. Na ogół jest jednak zupełnie inaczej. To właśnie ludzie, którzy mówią z największym przekonaniem, bardziej oglądają się wstecz, niż wybiegają w przód. Przenoszą własne doświadczenia na życie swoich dzieci lub uczniów, myśląc, że świat zatrzymał się w miejscu i wszystkich młodych ludzi czeka taka sama rzeczywistość, którą oni znają ze swojej przeszłości.
W tym, co młodzi ludzie słyszą, jest bardzo dużo nieprawd. Przede wszystkim w dzisiejszych, szybko zmieniających się realiach, nie wybieramy zawodu jednego na całe życie. Dawniej bywało tak, że człowiek nigdy nie zmieniał zakładu pracy, wykonując wciąż te same czynności. Ceniono sobie taką stabilizację, która wiązała się z monotonią, ale też dawała pewność dnia jutrzejszego. Obecnie nowe firmy wyrastają jak grzyby po deszczu i często równie szybko upadają. Konieczność zmiany pracy jest dziś czymś oczywistym. Ponadto wiedza i umiejętności, które opanowaliśmy na różnych etapach nauki, wymagają ciągłego uzupełniania. Nie możemy zakończyć naszego kształcenia wraz z ukończeniem szkoły czy studiów. Zmieniają się wymagania wobec pracowników i coraz większy nacisk kładzie się na kompetencje miękkie. Z obsługi urządzenia lub programu można zawsze pracownika przeszkolić, nikt jednak nie nauczy nas kreatywności, organizacji pracy, działania pod wpływem presji czasu czy umiejętności pracy w zespole. Co więcej, w każdej dziedzinie obserwujemy dość szybki rozwój, który wymusza bycie na bieżąco. Obecnie także trudno wskazać jakiś zawód, który będzie pewnikiem, po którym na pewno znajdziemy pracę i gwarancję dobrych zarobków. Wszystko zależy od naszego zaangażowania, poświęcenia, od miejsca zamieszkania, dyspozycyjności, biegłości w posługiwaniu się językiem obcym i wielu, wielu innych czynników.
Najgorszym chyba przekonaniem jest jednak to, że dopiero ukończenie studiów daje możliwość zdobycia dobrze płatnej pracy, osiągnięcia wysokiego statusu społecznego i życiowej stabilizacji. Całe szczęście odchodzi ono powoli do lamusa. Ale był taki czas, gdy tylko trzy „magiczne” literki przed nazwiskiem (mam na myśli „mgr”) dawały szansę na podjęcie pracy, nawet tej najłatwiejszej, do której nie potrzeba było zbyt wielu umiejętności. Napisano na ten temat mnóstwo dowcipów, zajmowały się nim także kabarety, chociaż nie wszystkim było do śmiechu. Na rynku pojawiło się zatrzęsienie prywatnych uczelni i w Polsce miała miejsce swego rodzaju „produkcja magistrów”. Nałożyły się na to jeszcze roczniki wyżu demograficznego. Obserwowałam to zjawisko, będąc na studiach teologicznych. Razem ze mną przyjęto wtedy 174 osoby i to już była ogromna liczba. Ktoś gdzieś w kręgach decyzyjnych zwiększył limity miejsc na tym kierunku kolejno do 300, a potem 400 w następnych latach. To dopiero było zatrzęsienie teologów. Oczywiście studia ukończyła chyba mniej niż połowa z nich, a pracę w tym kierunku podjęli nieliczni. Inni wykorzystali swój tytuł „mgr”, aby pracować gdziekolwiek. Tak to wtedy było.
Wracając do problemu z wyborem... Czy jest jakaś zasada, którą można się kierować, aby wybrać dobrze? Tak aby za dwadzieścia lat nie żałować i dojść do wniosku, że to była mądra decyzja? Ja zawsze powtarzam moim uczniom, że naprawdę świetnie byłoby, gdyby robili w życiu to, co lubią, co ich pasjonuje i daje radość. A jeśli ktoś im jeszcze za to zapłaci, to już będzie bajka. Mówię to trochę półżartem, ale tkwi w tym sama prawda. Jeżeli zdecydujemy się wybrać zawód, który jest zgodny z naszymi zainteresowaniami i pozwala rozwijać nasze pasje, to tak naprawdę nigdy nie będziemy chodzić do pracy. Każdy dzień będzie dla nas szansą na wykorzystanie swojego potencjału, aby być coraz lepszym w tym, co robimy. A wtedy, nawet jeśli branża, którą wybraliśmy, nie będzie czymś popularnym, znajdziemy klientów umiejących docenić naszą pasję i profesjonalizm. Bo tak naprawdę można być „najlepszym” we wszystkim. Ważne, aby to podkreślać i znaleźć najlepsze miejsce na ziemi dla rozwoju własnej marki.
Wydaje mi się, że zbyt wielu ludzi budzi się codziennie rano i na samą myśl o swojej pracy ma odruch wymiotny. Może to, co robią, miało być opcją tymczasową, ale nie pojawiła się okazja, aby zmienić pracę? Może ktoś im podpowiedział, że w ten sposób dużo zarobią, i dodał, że przecież najważniejsze to dużo zarabiać? A może nie bardzo wiedzieli, co chcą robić w życiu, i jakoś tak wyszło? Jakie to musi być straszne uczucie, stwierdzić nagle, że przez połowę swojego życia robiło się to, czego w głębi duszy się nienawidzi. Ale jeszcze gorzej, gdy nie ma się odwagi tego zmienić. Wtedy pretensje możemy mieć już tylko do siebie. A najlepszy czas na zmianę jest właśnie teraz!