Człowiek jest istotą z jednej strony prostą – maszyną biologiczną – która powstaje w wyniku biologicznych procesów napędzanych chemią i zjawiskami fizycznymi. I duża część współczesnych na tym poprzestaje, traktując człowieka jako zwierzę myślące, a same procesy myślowe to tylko wynik ewolucji, odpowiedniej biochemii mózgu. Świadomość ma być według tego toku myślenia tylko pewnym dodatkiem do tych czysto przyziemnych procesów, pewnym błędem systemu, zbiegiem okoliczności. A cała racjonalność człowieka, a więc umiejętność używania rozumu, jest tylko rozwinięciem cech, które występują u innych naczelnych. Człowiek ma być więc pełnym pakietem ewolucyjnym – rozum, przeciwstawny kciuk, inteligencja – środek do panowania nad światem.

W sumie pewnie można byłoby się zgodzić z taką tezą na poziomie pure science, ale są przynajmniej dwie przesłanki, które każą nam się zastanowić nad tym, czy człowiek to tylko przestrzeń fizyczna, która jest przyczyną rozumu i emocji, czy jednak jest coś jeszcze. Coś pozafizycznego czy może lepiej powiedzieć ponadfizycznego – metafizycznego. Jakie to przesłanki?

Świadomość

Karol Marks pisał, że to byt określa świadomość. Czyli że to, co poza nami – warunki zewnętrzne – najbardziej wpływa na to, kim się stajemy, jacy jesteśmy. Dzięki takiemu założeniu teoretyk komunizmu wieszczył kres kapitalizmu. Bo przecież im bardziej lud pracujący miast i wsi będzie ciemiężony, im większe będą nań nakładane ciężary, tym bardziej – przy pomocy agitatorów i dyktatury politycznej – uzyska on świadomość polityczną. Oczywiście antykapitalistyczną.

Jak wiemy, nic takiego się nie stało, a kiedy rewolucja kroczyła w 1920 roku na zachód, to w Polsce natrafiła na najsilniejszy opór właśnie ze środowisk wiejskich i robotniczych. Poparcie dla przecież już wykształconego w Europie komunizmu w Polsce było w granicach błędu statystycznego. Oczywiście komuniści mogą się upierać, że to wszystko wina propagandy kleru i kapitalistów. Ale przecież kler nie obiecywał niczego przyziemnego, a kapitaliści byli po prostu kapitalistami. Więc co mogli obiecać ludowi pracującemu? Kler – zbawienie po śmierci, a kapitaliści – wynagrodzenie za pracę.

I tutaj dochodzimy do klucza świadomości. Do tego, co nas definiuje. Człowiek ma świadomość wykraczającą daleko poza świat materialny, poza pieniądze i zaszczyty. Dowodem na to może być bezinteresowna chęć oddania za kogoś życia. I znów pojawią się głosy, że to wynik prania mózgu. Czy na pewno? Czy ludzie umierali dobrowolnie za jakąkolwiek ideę, z którą by się nie zgadzali i głęboko nie identyfikowali? Czy ludzie ponoszą dobrowolne ofiary za nic? Śmiem twierdzić, że nie.

Świadomość jest więc pewnym pierwiastkiem, który ucieka naukom ścisłym, chociaż chcą one go wcisnąć do tej biochemicznej zupy naszych hormonów i elektrycznych procesów w mózgu. Świadomość jednak to coś więcej niż proste widzenie siebie w miejscu i czasie, ale również patrzenie tam, gdzie nie widzi mędrca szkiełko i oko. W duszę?

Myślenie religijne

I tu znów odezwą się głosy dawno już umarłych teoretyków, których idee są reanimowane i pudrowane na różne kolory, często mieniące się feerią barw – że religia to opium dla mas. Religia towarzyszy człowiekowi od momentu, w którym możemy to sprawdzić, a więc od czasów wynalezienia pisma. A przecież archeolodzy znajdują figurki, rysunki czy ceramikę, które jasno wskazuje na cele kultu. Więc można, bez narażania się na większy błąd, stwierdzić, że religia, a może szerzej – myślenie religijne, towarzyszy człowiekowi od zarania.

Oczywiście, można tłumaczyć sobie, że człowiek, który nie rozumiał (i nadal do końca nie rozumie) otaczającej go rzeczywistości, zjawisk i fenomenów, próbował wytłumaczyć to sobie istnieniem vis maior, siły wyższej. Bo tak wygodniej, bo wtedy nie trzeba się zastanawiać nad rzeczywistością – to tłumaczenia niewierzących.

A tak naprawdę to przecież dowód na to, że człowiek myśli metafizycznie i w momencie, w którym świadomość mówi mu, że przecież nie ma władzy nad naturą – pojawia się myślenie metafizyczne. Musi być, idąc tym tropem, coś lub ktoś silniejszego od człowieka, kto to wszystko stworzył, kto tym kieruje i kto ma w tym jakiś cel.

Zresztą, jeśli prześledzimy historię religii, to zobaczymy, że ewoluowała ona od animizmu poprzez wiarę w duchy przodków aż do religii zinstytucjonalizowanej – mniej lub bardziej. Nie jestem w stanie uwierzyć, że miliardy osób na ziemi dają się nabrać na tę czy inną religię, jakby to były jakieś bajki. Uważam, że jest to dość mocny dowód na przenikanie się fizyki i metafizyki w człowieku.

Zresztą – myślenie religijne to nie tylko wiara w Boga, bogów, bożki, duchy przodków czy wielkiego ducha ziemi. To także wiara w los, w przeznaczenie, w gwiazdy, w przypadek. Można pokusić się o śmiałą tezę, że każda wiara to coś metafizycznego, bo przecież nie opartego na faktach.

Kiedy kilkanaście lat temu studiowałem w Niemczech na Uniwersytecie Goethego we Frankfurcie nad Menem, filozoficzno-socjologicznym mateczniku rewolucji 1968 roku, przekonałem się na własnej skórze, czym jest wiara, a czym jest wiedza – w mniemaniu niektórych. W języku niemieckim można powiedzieć ich denke (ja myślę) i ich glaube (ja wierzę) w tych samych okolicznościach i powszechnie rozumiane są (były?) te stwierdzenia jako synonimiczne albo przynajmniej dopuszczalne było ich zamienne stosowanie. Na jednych zajęciach, kiedy wyrażałem pewien sąd (studiowałem historię), użyłem tego drugiego zwrotu. Pani profesor spojrzała na mnie z niesmakiem i powiedziała: „na uniwersytecie myślimy – nie wierzymy”. Takie to było moje zderzenie z racjonalnością.

Fascynujące jest to, że w świecie powszechnego ateizmu, coraz powszechniejszego antyteizmu i kultu rozumu ogromną popularnością cieszą się wróżki, tarociści, horoskopy i przepowiednie. Mają przecież swoje własne kanały w telewizji, programy w dużych stacjach radiowych w najlepszych godzinach. Skoro człowiek jest tylko myślącą małpą, to skąd to pragnienie transcendencji? Skąd pragnienie poznania niepoznawalnego? Może jednak metafizyka jest częścią człowieka.

Pewnie można by szukać jeszcze innych przesłanek, żeby udowodnić, że człowiek to nie tylko zlepek przypadkowych komórek, które w wyniku ewolucji samoistnie wytworzyły świadomość, ale przekonanych nie trzeba przekonywać, a nieprzekonani, cóż – potrzebują zobaczyć, żeby uwierzyć.