Nie jest łatwo wybaczyć, jeśli ktoś nas poważnie skrzywdził. Bardzo trudno jest nie myśleć źle o kimś, w kim pokładaliśmy nadzieję, ufaliśmy mu, a on okazał się niegodny tego zaufania. Kiedy padamy ofiarą zdrady, czujemy się jakby wyjęci z naszego kontekstu. Nasza wiara w ludzi i we własną pozycję między nimi ulega zachwianiu, a czasem i zburzeniu. Kiedy ludzie zachowują się inaczej, niż tego byśmy oczekiwali i to w negatywny dla nas sposób, to tak jakby ktoś z nas wyrywał jakiś kawałek, który nie nadaje się już do przyszycia bez śladów.
Nie ma się co oszukiwać – wszyscy jesteśmy połatani, mniej lub bardziej. Każdy się kiedyś na kimś zawiódł i w każdym z nas jest jakaś zadra. Są one oczywiście nieporównywalne. Każdy z nas jest osobnym bytem, osobną konstrukcją psychoemocjonalną i to, co na jednego działa jak mały deszczyk, dla innego jest destrukcyjną ulewą. Skala naszych zranień też jest różnorodna. Są pośród nas ludzie, którzy wychowywali się w dysfunkcyjnych domach, gdzie był przemoc i alkohol, ale też tacy, którzy od najmłodszych lat byli przekazywani od babci do opiekunki, od opiekunki do przedszkola, a rodziców widzieli późnym wieczorem, jeśli mieli szczęście. Są też w końcu tacy, którzy mieli domy pełne miłości i ciepła, które zostały zniszczone przez chorobę lub nagły wypadek.
Tak jak czasami rzeczy się po prostu dzieją i nie mamy na nie wpływu, przeżywamy żałobę i żyjemy dalej bez obwiniania siebie lub innych, tak niestety bardzo często jesteśmy w stanie znaleźć źródło naszych cierpień, tego, który otworzył nasze rany. Czy jesteśmy w stanie przejść nad tym do porządku dziennego? Raczej nam się to nie uda bez pomocy, bez przebaczenia. A przebaczenie nie jest wcale pierwszym, naturalnym odruchem w dzisiejszym świecie. Świat pokazuje nam raczej postawę zemsty, odpłacenia pięknym za nadobne, wyrównania rachunku krzywd i dopiero wtedy ewentualnego przebaczenia. Traktujemy te napięte relacje w kategoriach ekonomicznych, jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie, no i oko za oko i tak dalej.
Boimy się tego, że jeśli okażemy się wielkoduszni, to zostaniemy przez świat nazwani naiwnymi frajerami, którzy nie potrafią zadbać o swój interes. Otoczenie mówi nam, że jeśli pokażemy słabość raz, to potem wszyscy będą tę naiwność wykorzystywać. Być może tak jest, jak próbuje wmówić nam świat. Jednak czy to zwalnia nas z prób przebaczania? I czy rzeczywiście to przebaczenie jest oznaką słabości i frajerstwem? Sądzę, że jest dokładnie odwrotnie.
Przebaczenie jest aktem heroizmu, jest największym dowodem człowieczeństwa i tego, co w nas wyjątkowe – litości i miłości. Nie tylko względem tego, który wobec nas okazał się tym złym, ale przede wszystkim względem nas samych. Noszenie w sobie zawiści, nienawiści i bólu będzie nas rozbijać od środka. Będzie wywoływać ciągły sztorm w naszych emocjach. Dążenie do sprawiedliwości, której przecież na tym świecie nie ma (bądźmy poważni), co gorsza do zemsty będzie niszczyło nas, a nie tę drugą osobę, która w większości przypadków nie ma nawet świadomości tego, co względem niej czujemy.
Nienawiść jest więc trucizną, która zmienia nas. A odtrutką na tę nienawiść jest (wiem – truizm) miłość, ale innej drogi nie ma. Czym więc jest miłość? Na pewno nie emocjami, albo przynajmniej nie tylko. Na pewno też nie wielkimi gestami. Miłość to gotowość do relacji, to decyzja o tym, że będę kochał. Nie tylko w sensie romantycznym, ale może przede wszystkim w sensie ludzkim, głęboko humanistycznym. Takim aktem najwyższym miłości będzie więc przebaczenie, które pozwala wyjść z ciasnego kokonu własnych uprzedzeń i zranień, otworzyć ramiona i mieć gotowość przygarnięcia tego, który zrobił nam krzywdę. On może te ramiona odtrącić, ale to jego wolność – jego prawo. Przebaczenie się już zadziało – przemieniło nas i wypuściło liście z cudownie chłodnym cieniem w kierunku tego, który wcześniej je podpalił.
Jeśli potrafimy wybaczać – potrafimy kochać. Szkoda, że język polski ma tak mało słów na określenie miłości i przez to jesteśmy nieprecyzyjni w naszych słowach. Łacina zna amor, eros, caritas, agape, a więc miłość romantyczną, fizyczną, bezinteresowną i miłość wdzięczności i radości. Ileż tutaj odcieni emocji, ileż barw człowieczeństwa. A w naszym języku potrzebujemy precyzyjnych dopowiedzeń. Z drugiej strony może to i dobrze, bo daje przestrzeń do szerszej wypowiedzi, do pogłębienia relacji, których źródłem jest miłość – fundament człowieczeństwa.