Oglądamy się za siebie bardzo często. Być może za często. Zastanawiamy się, czy mogliśmy zrobić coś inaczej, lepiej, czy moglibyśmy wykorzystać dany nam czas lepiej, niż to zrobiliśmy, kiedy mieliśmy ku temu okazję. Rozpamiętywanie przeszłości jest bardzo częstym zajęciem na spotkaniach towarzyskich i rodzinnych i o ile jest to tylko nostalgia za „starymi, dobrymi czasami”, które jak wiadomo były kiedyś, a teraz już ich nie ma, to wszystko w porządku. Każdy przecież chętnie wraca pamięcią do lat swojej młodości, kiedy świat stał przed nami otworem, kiedy marzenia wydawały się być na wyciągnięcie ręki. Teraz, po latach, mamy już swoje doświadczenia, nasze plany zostały zweryfikowane przez rzeczywistość i możemy wspominać to, co było, z radością albo z żalem. Co zrobić, żeby ten żal oswoić? Co zrobić, żeby nie stanowił on sensu naszego życia, ale stał się tym, czym stać się powinien, a więc doświadczeniem, na którym moglibyśmy budować?
Żal bywa destrukcyjny. Jeśli nasze plany i marzenia się nie spełniły, a my nie wyciągnęliśmy z nich wniosków, nie przepracowaliśmy naszych porażek i idziemy przez życie z głową odwróconą za siebie, to jest wielka szansa, że rozbijemy się o to, co przed nami, a czego nie antycypujemy, bo przyszłość nas wtedy nie interesuje. To podstawowy błąd, który popełniamy. Nie żyjemy do przodu, ale przeżywamy w głowie to, co już było.
Warto na nasze życie patrzeć nie przez różowe (albo jakiekolwiek inne) okulary marzeń i oczekiwań, ale wszystko, co nam się przytrafia, traktować jako lekcje, z których musimy wynieść wiedzę na przyszłość. Bo ustawienie się przodem do życia uchroni nas przed przypadkowym zderzeniem z górami lodowymi rzeczywistości. Dryfowanie bez celu grozi podtopieniem.
Życie w żalu bywa bardzo często przejawem pewnej wygody. Oglądając się za siebie, nie czujemy się zobowiązani do podejmowania nowych wyzwań i brania odpowiedzialności za nasze życie. A jeśli znajdziemy wokół siebie osoby, które będą w nas utrwalać poczucie skrzywdzenia, bycia oszukanym przez los, to nasze przekonania umoszczą się na miękkiej poduszeczce i nie będą nas w żaden sposób uwierać. Nasze sumienie zostanie uspokojone i pogrążymy się w naszym cierpiętnictwie, bardzo często pluszowym.
Świadome życie, a przecież do takiego dążymy, powinno opierać się na analizowaniu własnych czynów, na sprawdzaniu naszych przekonań i poglądów w rzeczywistym świecie, a nie snuciu marzeń i próbach naginania rzeczywistości do naszych wyobrażeń. Bardzo często to my musimy się nagiąć do tego, jak wygląda świat, i zawsze tak było. Nurt życia czy – szerzej mówiąc – historii to suma doświadczeń tysięcy ludzi i pychą jest myślenie, że my jesteśmy w tym wyjątkowi i że to oni wszyscy powinni spełniać naszą wizję i dostosować się do nas. Pychą jest myślenie, że jesteśmy jedyni w swoim rodzaju.
To jest skądinąd pewien paradoks, bo przecież jesteśmy jedyni w swoim rodzaju, ale dotyczy to wszystkich ludzi na świecie. Czyli nasza wyjątkowość staje się wyjątkowością wcale nie wyjątkową, w tym sensie, że skoro każdy człowiek jest unikalny, to w żadnym wypadku nie predestynuje go do uzyskiwania szczególnych warunków egzystencji na tym łez padole.
Jesteśmy więc wyjątkowi wśród innych wyjątkowych, równi w szansach, równi wobec losu. Warto więc brać w swoje ręce to, co wziąć możemy. Warto mieć pod kontrolą to, co pod kontrolą możemy mieć, a zupełnie odpuścić to, co jest od nas niezależne, a przecież przeszłości nie zmienimy, na nią już nie mamy wpływu, więc bez sensu jest się w niej szczególnie zanurzać. Żyjmy dniem dzisiejszym. Wyciągajmy wnioski z przeszłości i miejmy nadzieję na przyszłość!