Myślenie ma przyszłość, tak mawiali starożytni. Myślenie o konsekwencjach swoich czynów wydaje się mieć jeszcze lepszą przyszłość, a jednak często stawiamy wszystko na jedną kartę i podejmujemy decyzje w sposób nieprzemyślany i w porywie emocji. Dotyczy to zarówno tak błahych spraw, jak zakupy w Internecie (chyba że się mocno zadłużamy – wtedy nie są to błahe sprawy), ale również kluczowych dla naszego życia, jak wybór bądź zmiana pracy, a nawet wybór partnera (albo zakończenie związku).
Po takich pochopnych decyzjach przychodzi albo spokój (raczej rzadko, chociaż czasami uda się trafić niczym w totolotka), albo – i to częściej – wyrzuty sumienia i żal, że postąpiło się tak, a nie inaczej. Czasu jednak się nie cofnie i trzeba wypić gorzki napój konsekwencji, które mogą być przeróżne, od krótkotrwałego wstydu, przez pogorszenie bądź utratę wartościowych relacji, aż po utratę zdrowia czy nawet życia. Czasami brak nam umiejętności mierzenia sił na zamiary i porywamy się z motyką na słońce, nie do końca uświadamiając sobie, co nas czeka.
Oczywiście nie zawsze mamy wystarczająco dużo czasu na zastanowienie się i są takie chwile, że musimy podjąć decyzję natychmiastowo. Czasami działa instynkt, na przykład przed zbliżającym się niebezpieczeństwem, kiedy odruchowo się osłaniamy, ale czasami potrzebujemy trochę tym naszym instynktom dopomóc.
Co możemy zrobić, żeby przygotować się na to, na co przygotować się nie sposób? Osoby wierzące modlą się słowami suplikacji, żeby Bóg uchronił „przed nagłą i niespodziewaną” śmiercią i to pozornie tylko jest absurd. No bo jak może być śmierć nagła i spodziewana w przypadku innym niż zamach samobójczy? A przecież nie o to modlą się wierzący. Chodzi tu o wypracowanie w sobie nawyku bycia przygotowanym na to, że w każdej chwili może wydarzyć się coś niespodziewanego. Myślę, że takie przygotowanie jest wskazane nie tylko dla wierzących, ale dla wszystkich ludzi.
Jeżeli przyjmiemy postawę gotowości na to, co może nas czekać, i nie wkładamy na siłę swojego życia w przyciasne ramy oczekiwań, to możemy się zaskoczyć (pozytywnie!), jakimi ścieżkami może poprowadzić nas życie. Oczywiście nie chodzi tutaj o puszczenie wodzy życia i postawę znanej punkom sprzed trzech dekad, czyli „no future”, ale właśnie takie przyglądanie się życiu swojemu i innych i śmiałe zeń czerpanie w postawie otwartości na to, co przyniesie ze sobą przyszłość. Więc zamiast „no future” możemy krzyknąć „future – yes!” i żyć pełnią życia.
Oczywiście wymagać to będzie od nas ogromnej odwagi i zaufania, że wszystko będzie dobrze, a nawet jak nie będzie, to przyjęcia postawy akceptacji stanu faktycznego i tego, że życie jest jedno, i to w dużej mierze od nas zależy, czy przeżyjemy je pogodzeni ze sobą, czy w ciągłej walce o niedopowiedziane, lepsze jutro.