Jak to jest, że taki długi czas jesteśmy tego świadomi i nic, wydawać by się mogło, z tym nie robimy. Dlaczego wciąż trwamy w tym podziale, w tym cywilizacyjnym klinczu? Pewnie dlatego, że te dwie grupy różnią systemy wartości. Samo rozumienie etyki jest kompletnie inne. W zasadzie jest to fascynujące, że będąc ludźmi, możemy tak różnie postrzegać podstawowe pojęcia, że możemy tak odmiennie definiować takie kwestie, jak prawda, dobro, miłość, piękno. Aksjologia, a więc nauka o pryncypiach, jest niezwykle istotna. Na całe szczęście to, jakie mamy poglądy na poszczególne sprawy, nie wyklucza potrzeby wzajemnego szacunku. Bo, jestem przekonany, że w momentach prawdziwej próby, indywidualnej tragedii zbiorowe tożsamości idą na dalszy plan, oczywiście, jeśli nie mamy do czynienia z fanatyzmem. Bo nierzadkie są historie o tym, jak rodzice wyrzekli się swoich dzieci, kiedy one ogłosiły coś, co nie zgadza się ze światopoglądem rodzica, kiedy okazuje się, że pojawia się nastoletnia ciąża, kiedy dziecko uzależnia się i nie jest sobie w stanie z tym poradzić. Stawianie kolektywnych przekonań i stereotypów nad relacje międzyludzkie zawsze kończy się pogłębianiem nieufności, a nierzadko też nienawiści.

Relacje są kluczowe dla dogadania się. W bardzo popularnym ostatnio nurcie NVC (non violent communication), który tłumaczy się jako „porozumienie bez przemocy”, jest takie popularne hasło – bon mot – „chcesz mieć rację czy relację?”. Mimo że brzmi to dość naiwnie, to jednak dla mnie było to bardzo odkrywcze i w pewnym sensie uwalniające z jakiegoś takiego stereotypowego patrzenia na własne relacje z ludźmi. Muszę przyznać, że od kiedy stwierdziłem, że czasami lepiej zachować dobre relacje z jakimś człowiekiem, jestem w stanie nie napierać na siłę, by przekonać go do swojego zdania. Bo to chyba w sumie nigdy nie ma sensu. Nie jestem w stanie przywołać jakiegoś przykładu skuteczności metody przekonywania. Często kończy się to tylko potakującym kiwaniem głowy, a w jej środku wszystko zostaje po staremu.

O ile łatwiej byłoby nam funkcjonować, jeśli nie przekonywalibyśmy się na siłę. Niestety, nie jest to możliwe, gdyż nie ma takiego systemu społeczno-politycznego, w którym każda grupa społeczna czułaby się w pełni wolna i bezpieczna. Wynika to właśnie z kompletnie odmiennego rozumienia etyki, nazwijmy ją – społecznej. Na przykład podejście do takich spraw jak aborcja. Dla konserwatywnej strony sporu społecznego jest kwestią fundamentalną – oczywiście, kiedy jest zabroniona – bo to kwestia życia. Natomiast dla drugiej strony tego sporu jest to nie mniej ważna sprawa, ale jako kwestia wolności. Tych dwóch wartości, jeszcze na dodatek swoiście interpretowanych przez jedną i drugą stronę, nie da się zestawić w taki sposób, żeby one były ze sobą kompatybilne. A prawda przecież jest jedna, chociaż postmodernizm nie wierzy w dogmaty. I tu jest pies pogrzebany.

A może skończył się czas państwowej regulacji i w tej plemiennej wojnie zmierzamy w kierunku atomizacji i anarchizacji życia społeczno-politycznego. Nie stanie się to pewnie przez następne kilkanaście czy kilkadziesiąt lat, ale ja tego nie wykluczam. Tym bardziej, że przecież to zjawisko nie jest typowo polskie. Takie przeciąganie liny widać na całym świecie. Są to zjawiska globalne, które inspirowane są również globalnie.

Czy istnieje na to odtrutka? Czy jest możliwość wyjścia z tej sytuacji? Globalnie pewnie nie, ale możemy starać się działać oddolnie i dbać o nasze relacje nie tylko z tymi, którzy się z nami zgadzają, ale zwłaszcza z tymi, którzy myślą inaczej niż my. Nie przekonujmy, nie zmuszajmy. Towarzyszmy i bądźmy przyjaciółmi – bezinteresownie, ale trwajmy przy swoim zdaniu, jeśli w to głęboko wierzymy. Jeśli będziemy prawdziwi względem siebie, to nie będziemy oczekiwali potwierdzenia naszego światopoglądu u innych.