Każdy z nas słyszał nieraz dawne powiedzenie, dosyć popularne w czasach, gdy ja byłam dzieckiem: DZIECI I RYBY GŁOSU NIE MAJĄ. Pamiętam, że faktycznie, siedząc przy jednym stole z dorosłymi, nawet gdy była to bliska rodzina, nie można było odezwać się bez pytania. Dzieci musiały być cicho, aby nie przeszkadzały w ważnych rozmowach, grzecznie odpowiadać na pytania zaproszonych dorosłych i najlepiej ulotnić się zaraz po zjedzeniu obiadu do swojego pokoju lub na podwórko. Taka ucieczka była wybawieniem od sztywnej roli, którą trzeba było dobrze zagrać. Jakże inaczej wyglądają dzisiejsze spotkania w gronie rodziny czy znajomych. Jaka jest to cudowna zmiana na lepsze, biorąc pod uwagę zarówno dobro dzieci, jak i dorosłych. Nie wierzę, że są wśród nas tacy, którzy woleliby powrót dawnej kindersztuby. Teraz pewnie są też tacy rodzice, którzy przesadzają w drugą stronę i nie potrafią skupić uwagi swojej i gości na niczym innym oprócz swoich pociech. Ale przecież można znaleźć złoty środek.

To bardzo ważne, aby dziecko czuło się WAŻNE dla swoich najbliższych. Poczucie własnego miejsca w domu i w rodzinie odgrywa dużą rolę na każdym etapie rozwoju człowieka. My sami, dorośli przecież ludzie, potrzebujemy takiego otoczenia, azylu, w którym możemy schować się przed całym światem, i osób, przed którymi możemy się otworzyć, a w ich towarzystwie czuć się swobodnie. Tym bardziej mały człowiek, który dopiero co wkracza w otaczający go świat. Wszystko jest dla niego nowe i nie zawsze pozytywne w odbiorze. To, czego doświadcza poznawczo zmysłami, ma swoje odbicie w stanach emocjonalnych, których nie potrafi jeszcze kontrolować, a czasem również nazwać. Jednocześnie dziecięca ciekawość popycha go do odkrywania, próbowania własnych sił, mierzenia się z nowymi wyzwaniami i zadawania pytań. Otwartość ze strony świata dorosłych na taką właśnie dociekliwość pomaga rozwijać pasje i zainteresowania, a także wzmacnia poczucie pewności siebie i własnej wartości.

Ogromne znaczenie ma w tym wypadku dom rodzinny, do którego wraca dziecko. Powinien być on swego rodzaju źródłem – czerpiąc z niego, zupełnie jak ożywczą wodę: miłość, zrozumienie, pozytywne emocje i siłę psychiczną, nasze dzieci zaopatrzą się w to, co im najbardziej potrzebne na kolejny etap męczącej wędrówki. To od nas, rodziców, zależy, czy znajdą te wszystkie ważne czynniki i tak umocnieni ruszą do podejmowania kolejnych wyzwań, podczas zabawy z rówieśnikami, nauki w szkole oraz innych aktywności. Aby rodzina stanowiła realne wsparcie, musi zapewnić bezpieczną przestrzeń, w której dziecko bez obaw będzie stawiało kolejne kroki i uczyło się funkcjonować społecznie i emocjonalnie. Dzisiaj już raczej nie ucisza się dzieci, lecz widząc ich zaciekawienie, tym bardziej zachęca do zadawania pytań. Już nie wymagamy od nich siedzenia sztywno przy stole w trakcie wizyty dziadków, cioć i wujków, wręcz przeciwnie, zachęcamy do aktywności fizycznej. Nie oburzamy się tym, że dzieci hałasują, głośno się śmieją i wyrażają na głos swoje, często bardzo szczere i dosadne, spostrzeżenia. Co najwyżej zachowanie takie wywołuje nasze rozbawienie i ogólną wesołość. Jako społeczeństwo jesteśmy coraz bardziej wyrozumiali i dłużej pozwalamy dzieciom pozostać dziećmi, patrząc z całkowitą aprobatą na ich typowo dziecięce zachowania.

Pamiętając, że dzieciństwo to szczególny czas, musimy mieć na uwadze również to, że nie zawsze zachowanie małego człowieka odpowiada temu, co on rzeczywiście czuje. Niska świadomość mechanizmów własnego ciała powoduje, całkiem często, mylne reakcje emocjonalne. Bardzo typowym tego przykładem jest reakcja na uczucie głodu, którego dzieci nie potrafią rozpoznać. Tak naprawdę w dzisiejszych czasach „ogólnego dobrobytu” rzadko kiedy odczuwają prawdziwy silny głód. W domu mają jedzenie pod ręką i poza posiłkami nieraz sięgają po różne przekąski. Dopiero dłuższa wyprawa lub też rozpoczęcie nauki w szkole mogą spowodować przerwę w jedzeniu, którego nie mają już ciągle pod ręką. Głód fizyczny daje w tym przypadku skutki emocjonalne. Możemy zaobserwować m.in. rozdrażnienie, zły nastrój czy też nadmierne rozczulenie. Dziecko przeważnie samo nie potrafi wyjaśnić, dlaczego tak się zachowuje, dlaczego nie cieszy go widok rodzica czekającego przed budynkiem szkoły i dlaczego na każde pytanie odpowiada burknięciem. To do nas należy wtedy nazwanie i opisanie tego, co mały człowiek czuje, i zapewnienie o naszym zrozumieniu (chociaż przypomina to trochę rozmowę w dwóch różnych językach). Nie zawsze jednak mamy taką wiedzę lub też zwyczajnie skupiliśmy się na reakcjach, nie szukając ich przyczyny. Wtedy reagujemy w sposób wybuchowy i dla dziecka niezrozumiały, ponieważ jego zamiarem w tym momencie nie jest wyprowadzenie nas z równowagi, ale przekazanie pewnych konkretnych informacji o jego samopoczuciu. Praktycznie każda reakcja emocjonalna dziecka wynika z niezaspokojenia jakiejś potrzeby.

Co więc możemy zrobić my, dorośli, aby pomóc dzieciom przeżyć jak najlepiej okres dzieciństwa? Przede wszystkim słuchać, obserwować, dać poczucie bezpieczeństwa i przestrzeń do rozwoju. Czy to dużo? Na pewno zadanie to nie należy do najłatwiejszych, dlatego spoczywa na barkach ludzi, którzy dzieciństwo mają już dawno za sobą. Ale można stwierdzić, że w pewnym sensie zetknięcie tych dwóch rzeczywistości, dorosłości i dzieciństwa, to niezła „mieszanka wybuchowa”. Zupełnie jak dwie miny, które uzbrajają się jedna od drugiej i potem już niewiele trzeba, aby wybuchły. Nam trudno jest przecież przypomnieć sobie, jak to było kiedyś, co czuliśmy i jak reagowaliśmy, gdy byliśmy mali. Dzieci natomiast nie mają jeszcze za sobą doświadczenia bycia dorosłymi, dziwią się więc wszystkiemu, co dorosłość za sobą pociąga. Mając jednak w metryce więcej lat życia i nauki, musimy wziąć na siebie odpowiedzialność za dzieciństwo naszych dzieci. Pozwólmy im mówić i starajmy się ich usłyszeć oraz zrozumieć. Nawet gdy będą mówili w języku całkiem dla nas niezrozumiałym. I dopiero wtedy możemy podjąć właściwe działanie.