Zaskoczeniem dla wielu, tak uczniów, rodziców, jak i nauczycieli, było wprowadzenie do szkół średnich lekcji z plastyki, muzyki czy filozofii. Przy czym tak jak te pierwsze przedmioty kojarzą się bardziej ze szkołą podstawową i swobodnym operowaniem swoim talentem, tak już ten trzeci wydaje nam się wzięty żywcem ze studiów wyższych. Zapewne wielu ludzi zadawało sobie pytanie: Po co to było? Czy tylko po to, aby nauczyciele mieli dodatkowe godziny? Jaki sens ma zatrzymywanie uczniów w szkole jeszcze jedną godzinę dłużej? Nie potrafię odpowiedzieć na te pytania i nie wiem, jaki cel przyświecał autorom pomysłu, ale myślę, że należy pochylić się nad wszystkimi zmianami, jakie dotykają system edukacji w Polsce. Coraz bardziej bowiem przypomina to jakiś społeczny eksperyment na wielką skalę.

Chociaż moje dzieci jeszcze uczą się w szkole podstawowej, to już jakiś czas temu zastanawiały się, który z tych trzech przedmiotów byłby najlepszym rozwiązaniem w szkole średniej. Jeżeli chcemy analizować to pod kątem przydatności w życiu i praktycznego wykorzystania zdobytej wiedzy, sprawa jest prosta. Ja wiem, że żaden z moich synów nie jest dobrym materiałem na muzyka czy artystę plastyka. Jeśli kiedyś będą mieli swoje dzieci, to zapewne umiejętność rysowania obrazków czy śpiewania kołysanek okaże się przydatna, ale chyba to tyle w temacie. Może mają większe szanse z filozofią. Nie wiem jeszcze, jakie talenty odkryje moja córka, ponieważ ma dopiero sześć lat. Ale przecież ta jedna godzina w tygodniu i tak nie wystarczy, aby rozwijała swoje pasje i zainteresowania. Przeważnie odbywa się to po lekcjach, na zajęciach dodatkowych. Po co więc taka zmiana?

Wiemy doskonale, że w szkołach istnieje podział na przedmioty ważne i mniej ważne. Gdy uczeń musi poprawić pracę klasową lub sprawdzian, często słyszy od nauczyciela słowa: „Przyjdź na jakiejś mniej ważnej lekcji, religii lub WF-ie”. W ten sposób sami dorośli uczą dzieci pewnej hierarchii przedmiotów, która przechodzi później różne etapy ewolucji i często kończy się stwierdzeniem: „To mi się do niczego nie przyda”. Na czym oparta jest ta hierarchia? Można w sumie stwierdzić, że ważne są tylko te przedmioty, które można zdawać na maturze. Co tam muzyka, plastyka, WF czy religia, kiedy najważniejsza jest matematyka, geografia, fizyka, język polski... Taka postawa wobec przedmiotów przenosi się oczywiście również na nauczycieli, którzy ich uczą – przecież nie wykonują równie ciężkiej pracy, jak inni. Pamiętam jedną sytuację w szkole, w której pracuję, która świetnie oddaje całą absurdalność tego problemu. Podczas zebrań kolega usłyszał od rodzica, zapewne wypowiedziane w przypływie emocji, słowa: „Kto w ogóle wpadł na pomysł, aby nauczyciel WF-u był wychowawcą? Skąd on ma się znać na wychowywaniu dzieci?”. Zauważyłam wtedy, niestety już po rozmowie, której nie byłam świadkiem, że w takim razie nauczyciele WF-u sami nie powinni mieć dzieci, skoro nie wiedzą, jak je wychować.

Przekazując dzieciom i młodzieży taką perspektywę patrzenia na szkołę, robimy więcej złego niż dobrego. Rodzi się w nich i rozwija przekonanie, że nie warto uczyć się wszystkiego, skoro egzamin będą zdawać jedynie z kilku wybranych przedmiotów. Resztę można sobie odpuścić. „Byle zdać” – mówią i nie przejmują się złymi ocenami czy zaległościami, przecież to się nie liczy. Nauczyciele wychowania fizycznego już od dawna mają problem z tym, aby zachęcić młodzież do ćwiczenia. „Po co się męczyć?” – pytają uczniowie i nawet nie przynoszą do szkoły stroju na zmianę. Rezygnują z jedynej możliwości przerwania ciągu lekcji, podczas których muszą siedzieć sztywno w niewygodnych pozycjach na twardych krzesłach. Mogliby się rozruszać, trochę odżyć, rozładować negatywne emocje, pobudzić krążenie. Nic z tego. Ktoś kiedyś powiedział im, że to jest mniej ważne niż nauka.

A co z muzyką i plastyką? Według mnie mogłyby to być bardzo przydatne lekcje, gdyby ktoś podszedł trochę inaczej do układania podstawy programowej. Obecnie dzieci uczą się o zmarłych kompozytorach, rodzaju muzyki, jaką tworzyli, muszą opanować nuty i grę na flecie. No dobrze, niech i tak będzie – na początku. Ale co dalej? Dlaczego dzieciaki, które nie planują kontynuować nauki tych umiejętności w szkole muzycznej, przez kilka lat uczą się grać kolejne utwory na flecie? I otrzymują za to ocenę. A może lepiej byłoby zamienić lekcje muzyki na „lekcje z muzyką”? I analogicznie lekcje plastyki na „lekcje ze sztuką”? Niby niewiele, ale może dużo by dało. Przecież zwykła szkoła podstawowa i zwyczajny „ogólniak” nie zrobią z nikogo wirtuoza jakiegoś instrumentu czy też wybitnego malarza. Ale można te godziny zamienić na czas relaksu, odpoczynku umysłowego, pewnego rodzaju odskoczni. I to jest naprawdę ważne, aby dzieci i młodzież mogli mieć dłuższą przerwę na regenerację, a nie jedynie krótkie pauzy na przejście z sali do sali. Kontakt z muzyką, nie tylko poważną, wyzwala przeróżne emocje, łagodzi napięcia, poprawia nastrój. Ekspresja poprzez sztukę może pomóc odreagować to, co się nagromadziło wewnątrz, wyciszyć, uspokoić nerwy. Gdyby te zajęcia były bardziej reakcją na potrzeby rozwojowe niż kolejną lekcją, dodatkowym przedmiotem do zaliczenia, to razem z wychowaniem fizycznym stanowiłyby całkiem niezły pakiet. Ale tylko pod warunkiem, że dorośli traktowaliby czas tam spędzony poważnie i dostrzegliby jego wartość.

Szkoła to nie tylko nauka i wkuwanie do egzaminów. W szkole ludzie ćwiczą się również w przestrzeganiu zasad społecznych i budowaniu relacji. Gdyby chodziło tylko o wiedzę, można byłoby wszystko zrealizować on-line i ograniczyć do minimum. Ale doświadczenie pandemii pokazało aż za dobrze, jakie skutki przynosi izolacja społeczna i siedzący tryb życia. Nagle wielu młodych ludzi zaczęło doceniać znaczenie zajęć sportowych i możliwość spotkania ze znajomymi w budynku szkoły. Nie można przecież rozwijać się jednokierunkowo, istnieje potrzeba rozwoju zrównoważonego i równomiernego. Szkoła powinna zadbać zarówno o umysł, ciało, jak i ducha. Nawet największy geniusz potrzebuje zdrowego ciała i równowagi emocjonalnej do prawidłowego funkcjonowania. Wydaje mi się jednak, że ci, którzy są odpowiedzialni za program zajęć w szkole, wciąż uważają tę kwestię za mało ważną. A jak jest z nami, rodzicami?