Jesteśmy już po pierwszych dniach pełnego powrotu do szkoły, tak bardzo wyczekiwanego przez niektórych, wywołującego tak wielki strach i niechęć u innych. Ten czas, moim zdaniem chyba niepotrzebny, dał nam odpowiedź na kilka pytań.
Po pierwsze widać, że jest to inna młodzież niż ta, która szła do domu w październiku, żeby wrócić do szkoły pod koniec maja. Jest to młodzież dużo bardziej wycofana, nieco spłoszona. Młodzież, która momentami nie bardzo wie, jak wejść w normalną relację w klasie. Nie tylko z nauczycielem, ale również z kolegami i koleżankami. Awatar na teams czy meet był jednak bezpieczną tarczą, ochroną przed oceną, ujawnianiem się, aktywnością. Teraz jest to już niemożliwe, trzeba się pokazać w całości, a to powoduje niepokój i stres, który nawet jeśli nie jest artykułowany, to on tam jest i to widać.
Potrzeba bardzo wiele empatii ze strony nas, nauczycieli, żeby młodego człowieka nie spłoszyć, żeby nie spowodować jego zamknięcia się w sobie, a jednocześnie, żeby wykorzystać jeszcze te trzy tygodnie na twórczą pracę – na zainteresowanie treściami edukacyjnymi. Nie mam tu oczywiście na myśli pchania podstawy programowej – „przerabiania” tematów, ale wytworzenia klimatu dyskusji i wymiany opinii. Humaniści mają trochę łatwiej, ale nie jest tak, że się nie da.
W ogóle to ten lockdown był fascynujący. Nigdy nie pomyślałbym, że wartością dodaną zamknięcia będzie to, że uda się – jak nigdy wcześniej – wypracować wszystkie treści podstawy programowej do połowy maja. Jest to wspaniała sprawa z jednej strony, ale z drugiej jest to problem. Czy zaczynać kolejną klasę, czy utrwalać to, co było? Z jednej strony ryzykujemy utratę kontekstu po wakacjach, a z drugiej ryzykujemy nudę i zmęczenie tematami. Ja zaryzykowałem pierwszą opcję i kontynuuję narrację tematami kolejnych klas. Zobaczymy, gdzie nas to zaprowadzi.
Druga sprawa to zmęczenie. Wszyscy są zmęczeni psychicznie, nie tylko młodzież, ale również nauczyciele. Po pierwszych godzinach ekscytacji powrotem zauważalne jest to, jakim problemem jest chodzenie na lekcje, prowadzenie zajęć i utrzymanie skupienia i motywacji. I nie wynika to z braku chęci, lenistwa czy złej woli. Straciliśmy rytm lekcji stacjonarnych, nie mamy już tych automatyzmów. Musi minąć trochę czasu, zanim to wróci. Nie stanie się to do końca roku szkolnego, jestem tego pewien.
Wynika to przede wszystkim z kompletnie innego używania ciała i rozumu w lekcjach zdalnych i lekcjach stacjonarnych. Musimy się przestawić, a to proces i on trochę potrwa.
To samo jest z młodzieżą. Im będzie trochę łatwiej – są bardziej elastyczni, ale jak to się mówi „starość nie radość, młodość nie wieczność”. W ich przypadku zauważyłem inne zjawisko – spadającą frekwencję. W pierwszych dniach po powrocie był prawie komplet, a w niektórych klasach po kilku dniach nie było już często jednej trzeciej składu. Część się pochorowała – to czas alergii, ale część nie wytrzymała tego psychicznie i to jest ogromny problem i wyzwanie, które stoi przed szkolnym systemem pomocy psychologiczno-pedagogicznej.
Ten problem trzeba zdiagnozować i popracować nad nim już teraz, tak żeby we wrześniu móc to monitorować i nie tracić czasu na coś, co można było zrobić wcześniej. Sytuacja nie jest łatwa, ale nasze środowisko jest bardzo sprawne i na pewno da się to zrobić.
W ogóle to szkoła jest trwalsza, bardziej wytrwała i mało podatna na wielkie kryzysy. To nasza duża siła. Nasze procedury są naszą tarczą. Dają pewne poczucie bezpieczeństwa w tym niebezpiecznym i chaotycznym świecie. A do tego dochodzi ułańska fantazja wielu z nas i gotowość do nieszablonowego działania. Mieszanka wybuchowa, która pozwala szkole trwać i wychowywać.
Jest w nas potencjał. Nie dajmy się zmęczeniu, nie dajmy się skłócić i nie dajmy sobie wmówić, że nie wiemy jak pracować – bo wiemy to dobrze.
Szkoło – bądź dla człowieka!