Coraz głośniej przy okazji obecnych prac nad niekończącą się reformą szkolnictwa w Polsce jest o tym, jak powinna wyglądać szkoła i ile czasu może zabrać człowiekowi. Faktem jest, że wchodzi ona w życie rodzin coraz bardziej. Już w szkołach podstawowych są sytuacje, kiedy uczeń przychodzi przed pierwszą lekcją, żeby coś zaliczyć czy poprawić, potem ma lekcje do trzeciej, a po lekcjach jeszcze zajęcia dodatkowe w szkole, które – według nauczyciela – są temu uczniowi potrzebne. Po lekcjach nierzadko są jeszcze zajęcia dodatkowe, jakiś angielski czy klub sportowy. Po powrocie do domu przychodzi czas na pracę domową i naukę do sprawdzianów i kartkówek, względnie odpytywania. Nie zostaje już dużo na relacje rodzinne.

Czujemy, że to nie tak powinno wyglądać, że szkoła nie powinna funkcjonować jak zakład pracy, a może nawet bardziej ekspansywnie. Zajęcia pozalekcyjne możemy potraktować jak nadgodziny, ale już rzadko gdzie godzimy się zajmować pracą w czasie wolnym po pracy, a to wymusza szkoła na uczniach – zadając prace domowe, o których nie ma mowy nigdzie w prawie oświatowym, więc nie ma obowiązku ich zadawania.

W ogóle to prace domowe można podzielić na dwie zasadnicze kategorie – twórcze i odtwórcze. Twórcza praca domowa to taka, w której nauczyciel poleca wykonać doświadczenie, dowiedzieć się czegoś od starszych osób, świadków jakichś zdarzeń czy nawet obejrzeć film albo przeczytać artykuł. Taka praca domowa nie podlega ocenie, bo oznaczałoby to, że próbujemy w sześciostopniowej skali ocenić zaangażowanie w oglądanie filmu. Bez sensu. Takie prace domowe mają jeden podstawowy cel – rozbudzać ciekawość świata, poszerzać horyzonty, otwierać granice i po prostu zachęcać do poszukiwań na własną rękę. Druga kategoria prac domowych to te odtwórcze. Chodzi w nich o to, żeby zmusić ucznia do wykonywania tych czynności, które wykonywał na lekcji. Oczywiście w takich przedmiotach, jak matematyka, fizyka potrzebne jest ćwiczenie zadań, poznawanie schematów rozwiązać. Już starożytni mówili, że repetitio est mater studiorum – powtarzanie jest matką uczących się. Ale czemu nie zrobić z tego zadania kreatywnego, którego nie będziemy rozliczać oceną? Do tego jednak trzeba zaufania do ucznia, a to niesamowicie kuleje. Najgorzej jest jednak, kiedy praca domowa staje się zamiennikiem dla pracy nauczyciela na lekcji. Z obserwacji wiem, że to wcale nie jest rzadkie zjawisko, kiedy nauczyciel zleca uczniom samodzielne opracowanie tematu na podstawie podręcznika, bez dodatkowych objaśnień, a potem robi z tego sprawdzian. Jest to całkowite zaprzeczenie idei pracy domowej, ale co ważniejsze – rażące pogwałcenie etyki zawodu nauczyciela. A ten powinien przede wszystkim nauczyć i ma na to czas w szkole, podczas lekcji.

Oczywiście zaraz odezwą się głosy, że podstawa programowa jest przeładowana, że nie da się wyrobić z materiałem. I jest to prawda, ale na to nie mamy wpływu. Nauczyciel jest między młotem podstawy programowej a kowadłem oczekiwań społecznych. Jesteśmy miękkim podbrzuszem tego systemu i to na nas skupia się po pierwsze odpowiedzialność, a po drugie wymagania każdej ze stron. Wymaga się od nas, żebyśmy doskonale przygotowali ucznia do egzaminu, a jednocześnie zadbali o jego dobrostan. To da się zrobić, ale wymaga od nauczyciela empatii, otwartości i doskonałego przygotowania. Często – i to nie musi być krytyka – nauczyciele wypisują się z którejś z tych cech. Często słyszy się, że nie stać ich na empatię, bo nie wystarczy im jej dla własnych rodzin, albo że nie płacą im za bycie otwartymi na problemy uczniów. Myślę, że to częste zdania, które wybrzmiewają w wielu pokojach nauczycielskich. Nie chcę się tutaj podejmować diagnozy tego zjawiska, robiłem to już w wielu innych felietonach, ale niedocenienie ekonomiczne jest tylko jedną z przyczyn, wprawdzie otwierającą drogę innym.

Prace domowe zadajemy często z bezradności, z przeładowania materiałem. Są już jednak szkoły, które zakazały zadawania prac na weekendy, a czasami w ogóle. Myślę, że potrzeba czasu, żeby ocenić, czy taki ruch był słuszny i czy efekty są wymierne. Moim zdaniem, jakie by one były, warto to zrobić, bo szkoła nie może wchodzić ze swoją władzą w popołudnia i wieczory, które są zarezerwowane dla rodziny i dla wspólnych zajęć, które powinny pozostać poza kontrolą systemu oświaty.

Szkoła wykonuje usługi – wrażliwe społecznie i niesamowicie ważne, ale nie może stać się dominująca w procesie formowania i wychowywania młodego człowieka. Od tego jest rodzina.