Nie zawsze układa nam się w życiu tak, jak byśmy tego chcieli. Robimy plany, chcemy realizować marzenia i iść od sukcesu do sukcesu, ale na naszej drodze pojawiają się przeszkody, czasami małe, jak popsute auto, zalane mieszkanie czy sezonowa grypa. Czasami jednak wyrasta na ścieżce naszego życia ogromna góra, którą trzeba jakoś ominąć i wymaga to ogromnej pracy i zrewidowania naszych planów. Być może trzeba wykopać tunel, być może wspiąć się po przełęczach albo nadrobić drogi i ominąć problem. Każdy z tych przypadków wymaga czasu, który normalnie poświęcilibyśmy na inne sprawy, na marzenia, na życiowe cele.

Bardzo często nie chcemy się pogodzić z tym, że ustalony przez nas plan bierze w łeb i staje się niewykonalny. Czasami zaklinamy rzeczywistość, próbując udawać, że nie jesteśmy chorzy, że nie mamy długów albo że mamy więcej talentu i zapału niż w rzeczywistości. Działamy wbrew rzeczywistości, wbrew wszelkim okolicznościom, coraz bardziej odrywając się od tego, co tu i teraz, zagłębiając się w świat marzeń i złudzeń, które realnych kształtów nabierają tylko w naszych myślach. Bardzo łatwo wtedy stracić poczucie rzeczywistości i jednocześnie zaniedbać relacje, goniąc za tym, co ulotne i nieuchwytne. Dla niektórych to dużo łatwiejsze niż zmierzenie się z problemami i przyznanie się do nich.

Znamy przecież sytuacje, w których ludzie odmawiają leczenia, licząc na to, że choroba sama przeminie i że przecież ich nie może spotkać nic złego, którzy żyją jak gdyby nigdy nic do momentu, w którym życie o dotychczasowej jakości nie jest już możliwe. Bardzo często przychodzi wówczas refleksja, że trzeba było postąpić inaczej, chciałoby się zmienić podjęte wcześniej decyzje, ale czas jest nieubłagany i pożera nasze życia, pozostawiając w niebycie przeszłości nasze decyzje – te trafione i te nietrafione. Jesteśmy panami tylko tego, co tu i teraz, cała reszta do nas nie należy, więc i planowanie jest braniem czasu na kredyt, którego spłaty nikt nam nie zagwarantuje.

Nikt nie jest też w stanie w stu procentach zagwarantować nam spłaty tych rzeczywistych, finansowych kredytów, które pozwalają nam spełniać doczesne marzenia. Widać to szczególnie dziś, w czasach szalejącej inflacji, gospodarczego kryzysu, kiedy raty kredytów zaciągniętych na wymarzone mieszkania, samochody i inne dobra, rosną szybciej niż nasze pensje i okazuje się, że koszt tych marzeń przerasta nasze możliwości. Oczywiście kredyty zaciągaliśmy w czasach prosperity i nikt nie spodziewał się, że sytuacja może pogorszyć się tak bardzo. Nasze przewidywania są brutalnie weryfikowane.

Są jednak inwestycje, które spłacą nam się nawet w momencie największego gospodarczego, zdrowotnego i każdego innego kryzysu. To inwestycje w relacje z ludźmi, inwestycje w spotkania, w rozmowy, w czas z nimi spędzony. Możemy być wtedy pewni, że gdy zachorujemy, ktoś przy naszym łóżku stanie, gdy zbankrutujemy, ktoś wyciągnie do nas rękę, gdy popełnimy błąd znajdzie się ktoś, kto nas nie potępi, ale pomoże go naprawić.

Dlaczego więc tak często pokładamy nadzieję i wiarę w tym, co materialne, zaniedbując to, co duchowe, metafizyczne i dające realne oparcie? Myślę, że każdy ma odpowiedź na to pytanie w swoim sercu. Warto skorzystać z ciepłego wieczora, spojrzeć w gwiazdy, wyciszyć się i wsłuchać w to, co w naszym wnętrzu. Możemy się nieźle zaskoczyć.