Szkoła jest instytucją fenomenalną, bo sam budynek z salami lekcyjnymi, biblioteką, salą gimnastyczną mógłby być przecież czymkolwiek – domem kultury, hotelem pracowniczym, czymkolwiek innym. To nie budynek determinuje szkołę, ale ludzie, którzy ją tworzą. Szkoła jest wyjątkowa w społeczeństwie, dlatego że żadna inna instytucja nie wytwarza takiej dynamiki relacji i chyba w żadnej innej instytucji tak wiele nie zależy od jakości tych relacji.

Proces edukacyjny odbywa się na zasadzie dobrej organizacji relacji trzech zainteresowanych stron. Podstawowym podmiotem są oczywiście uczniowie, na których oddziałują (z wzajemnością) nauczyciele i rodzice, kolejne dwa podmioty. Chociaż jeśli wyobrazimy sobie ten trójkąt relacji, to w kontekście szkoły będzie on bardzo wydłużony, a rodzice będą na tym odległym wierzchołku. Na co dzień to edukacyjne tarcie odbywa się między nauczycielami a uczniami. Oczywiście idealnie jest wtedy, gdy uczniowie chcą się uczyć, a nauczyciele mają otwarte głowy i serca oraz angażują się w pracę, która wcale nie polega na wtłaczaniu wiedzy do głowy, ale na budowaniu relacji sprzyjającej nauce.

Czasy, w których nauczyciel stał za katedrą i dyktował albo głosił wykład, mijają. Oczywiście nie ma, co do zasady, niczego złego w mówieniu wykładów na tematy powiązane z nauczanym przedmiotem, ale nie może on być jedyną metodą oddziaływania na ucznia. Wyklucza to wzajemność relacji, która jest kluczowa, żeby były jakieś efekty tej współpracy.

Relacji oczywiście nie da się budować kolektywnie, to znaczy traktować grupy czy klasy jako całości, bo zawsze w każdej grupie są peryferie, które odstają w ten czy inny sposób od trzonu dominującego. Mówiąc krótko, nie da się zadowolić wszystkich i nie da się znaleźć uniwersalnych rozwiązań, bo każdy z nas jest wyjątkowy – to oczywiście potworny truizm, ale zdaje się, że niektórym to nie przeszkadza, bo skoro coś działa w jednym przypadku, to często dziwimy się, że przecież robiliśmy to samo, a nie zadziałało. Relacje zawsze muszą być między osobami. A osoba z założenia jest odrębna i niepodległa. Oczywiście, że podobne osobowości się przyciągają i tworzą bloki, ale nigdy nie wolno nam zapominać o tym, że każdy jest inny. A o taką relacyjną amnezję jest w szkole niezwykle łatwo. Pracujemy na utartych schematach i na sprawdzonych scenariuszach, które jednak mogą bardzo szybko runąć jak domki z kart i jeśli wtedy nie będziemy przygotowani, to doprowadzi to do buntu, wypalenia i poczucia chaosu.

Z całą pewnością taką sytuacją była konieczność pracy zdalnej, do której adaptacja jednak trochę trwała, a było też wielu takich, którzy poddali się i nauczanie ograniczyli do zlecania pracy własnej. Brak możliwości przeniesienia oddziaływania wychowawczego, czyli poczucia panowania nad dyscypliną w klasie na zajęciach online, powodowało zagubienie i trudności u niektórych nauczycieli.

Oczywiście dotyczy to też pozostałych wierzchołków tego edukacyjnego trójkąta. Uczniowie wyjęci z sytuacji szkolnej radzili sobie różnie, jedni skorzystali na nauczaniu zdalnym, a inni zupełnie sobie z nim nie poradzili. Dla rodziców był to też trudny czas, który wiązał się z koniecznością przeorganizowania swojego domowego uniwersum.

Z doświadczenia widzę, że ci nauczyciele, którzy utrzymywali dobre, zindywidualizowane relacje ze swoimi uczniami, mieli dużo łatwiej w czasie pandemii i pewnie to samo byłoby w przypadku każdej innej, nietypowej sytuacji – choroby ucznia i indywidualnego nauczania chociażby.

Niezwykle ważne jest utrzymywanie relacji i dbanie o nie, bo nic w szkole nie jest ważniejsze i nic nie oddziałuje na człowieka bardziej niż życzliwość, otwartość i profesjonalizm w tym, co się robi.