Człowiek to jednak dziwne stworzenie. Rości sobie prawo do ustawiania wszystkiego wokół po swojemu, chociaż tak naprawdę wiele rzeczy pozostaje poza jego kontrolą. Nawet tak ważna sprawa jak jego własne życie. Dopóki jest skupiony na działaniu, aby nagiąć rzeczywistość do swoich potrzeb, nie dostrzega tego faktu. Gorzej, gdy coś pójdzie nie po jego myśli. Wtedy bowiem zatrzymuje się nagle, przestaje pędzić do przodu, zupełnie jakby stanął na środku ulicy i się rozglądał. Zaczyna uważniej przyglądać się swojemu życiu i nagle zdaje sobie sprawę, że tak naprawdę niewiele może. Uświadomienie sobie tego jest ogromnym ciosem i często prowadzi do nastroju depresyjnego. Zanim człowiek otrząśnie się z szoku i ruszy dalej, musi minąć trochę czasu. Nie zawsze jest łatwo, zależy, ile lat przeżył w „błogiej nieświadomości”.

Pierwszą rzeczą, na którą nie mamy żadnego wpływu, jest nasze poczęcie i przyjście na świat. Dzieje się to zupełnie poza naszą kontrolą, chociaż od tego zależy wszystko, co się później z nami wydarzy. Jakiś czas temu natknęłam się na artykuł. Przybliżał on sprawę pewnej kobiety, która pozwała swoich rodziców o to właśnie, że podjęli decyzję o jej zaistnieniu bez pytania jej o zgodę. Przytaczała jednocześnie dziwne paranormalne sposoby, których powinna użyć jej mama, aby spróbować porozumieć się z nią w tej kwestii – oczywiście jeszcze przed poczęciem. Nie wiem, na ile sprawa ta została potraktowana poważnie, mam jednak nadzieję, że nikt nie pójdzie w ślady tej kobiety. I tak chyba pozostanie, że ludzie będą rodzić dzieci, nie pytając ich o zgodę, nawet jeśli potem te same dzieci będą żałowały, że w ogóle się urodziły, bo życie tak bardzo da im w kość.

Z pierwszego „przymusu” wynika bezpośrednio kolejny… Znamy to słynne powiedzenie: „rodziny się nie wybiera”. I taka prawda. To, w jakiej rodzinie zostaniemy powołani do życia, również leży poza naszymi możliwościami decyzyjnymi. Gdy nasza świadomość budzi się i zaczyna rejestrować sygnały docierające do nas z zewnątrz, już jest po wszystkim. Nic nie możemy zmienić, ani kontynentu, ani państwa, ani koloru skóry czy języka, w jakim będziemy się porozumiewać. Wszystko zostało z góry ustalone. Mamy więc mamę i tatę bardzo konkretnej rasy i narodowości, którzy oprócz bagażu historii swojego narodu niosą ze sobą również doświadczenia i historie konkretnej rodziny. Mogą one być budujące lub przeciwnie, działać destrukcyjnie na rodzinę i odporność psychiczną jej członków. Czasami obciążenia te są na tyle przytłaczające, że żadne z kolejnych pokoleń nie potrafi się wydostać spod ich wpływu i kolejno rujnuje dzieciństwo i dorosłe życie następnym. Nie mamy jednak wyjścia, musimy „brać, co dają”, jeśli chcemy zaistnieć, żyć i doświadczać świata. Bywa więc i tak, że jako dzieci musimy znosić upokorzenia, przemoc fizyczną lub psychiczną, jakiej doświadczamy w domu, widząc jednocześnie u naszych znajomych, że wcale tak być nie musi. I bardzo chcielibyśmy to zmienić…

Skoro każdy z nas urodził się w konkretnej rodzinie, której sobie nie wybierał, musi również pogodzić się ze statusem społecznym i materialnym, do którego został „przypięty”. Piękne, górnolotne hasła o równości społecznej, przekazywane przez ten czy inny ustrój, nigdy nie znalazły odzwierciedlenia w rzeczywistości. Jeśli więc ktoś czuje się powołany do zarabiania większych pieniędzy i życia w luksusie, a na co dzień musi liczyć się z wieloma brakami i zaciskaniem pasa, to ma jeszcze wiele pracy przed sobą. Nic nie poradzimy na to, że ktoś dzieli dobra materialne według własnego widzimisię zamiast według potrzeb. I chociaż wszyscy ludzie na ziemi potrzebują jedzenia do tego, aby przeżyć, to jednak więcej od producentów żywności zarabiają sportowcy, np. piłkarze, chociaż nikt jeszcze nie umarł z braku dobrego meczu piłki nożnej w telewizji. Za to codziennie ludzie umierają z głodu i niedożywienia. Dobrze, gdy my znajdujemy się mniej więcej pośrodku tej przepaści, ale na to też nie bardzo mamy wpływ, dopóki nie zaczniemy robić kariery zawodowej.

Wbrew temu, co głoszą obecnie ekolodzy, nie mamy również zbyt wielkiego wpływu na nasz klimat. Oczywiście w ujęciu jednostkowym i biorąc pod uwagę ten krótki czasu, jaki przyjdzie nam żyć na ziemi. Nawet jeśli przerzucimy się na samochody elektryczne, zamienimy słomki plastikowe na papierowe i wymienimy swój piec i kominek na pompę ciepła, nie zaobserwujemy zbyt wielkich zmian w środowisku. Możemy jeździć do pracy rowerem i zmniejszyć temperaturę w domu, a klimat i tak będzie się ocieplał. Nie mamy bowiem wpływu na decyzje innych ludzi ani na zwykłe, naturalne zjawiska przyrodnicze np. na wybuchy wulkanów. I może w odległej przyszłości ktoś obliczy, że proekologiczne działania świadomych obywateli w naszych czasach opóźniły całkowite stopienie się pokrywy lodowej o całe 5 lat, ale my tego nie doczekamy. Pod koniec życia, słuchając wiadomości o kolejnych topniejących lodowcach, zadamy sobie pytanie: „i po co to wszystko było?”.

Czy w takim razie w tym, co robimy, jest jakiś sens? Czy nasze działania, aktywność i zaangażowanie w sprawy mniejszej lub większej wagi coś znaczą? Może powinniśmy odpuścić, dać sobie spokój i przestać gonić za tym, co tak ulotne i nietrwałe – przecież i tak nikt nie będzie tego pamiętał. O wiele łatwiej jest żyć ignorantom, nieświadomie, z dnia na dzień, bez zmartwień, trosk i wybiegania myślami w przyszłość. Może właśnie tak trzeba od dzisiaj? NIE! Ponieważ są sprawy, na które mamy wpływ, i to ogromny. Przede wszystkim od nas zależy, jak przyjmiemy to, co nas spotyka, i jaka będzie nasza reakcja, a to jest bardzo ważne. Dlaczego? Ponieważ do końca musimy żyć sami ze sobą i przez cały ten czas prowadzimy wewnętrzny dialog. Spierają się w nas różne postawy, a to, która wygra, wpłynie na dalsze decyzje. Pozostawienie wszystkich spraw samym sobie będzie skutkowało „wyrzutem sumienia” w formie pytania: „czy mogłem coś z tym zrobić?”. I nikt inny, tylko my będziemy musieli odpowiedzieć na to pytanie.