Czemu? Ponieważ zapominamy. I to dosyć szybko. Gdy tracimy bliską osobę, zmienia się to, w jaki sposób do tej pory ją odbieraliśmy. Przede wszystkim zaczynamy tęsknić. A przecież nikt nie tęskni za tym, co było złe, przykre i „nie do wytrzymania”. W pamięci mamy to, czego zaczyna nam brakować, często zwykłych, codziennych czynności, jak wspólna kawa, rozmowa, spacer. Umiemy przywołać w głowie jej śmiech, ton głosu, jakiś charakterystyczny gest lub minę. Czasem nawet może nam się zdawać, że widzimy ją na ulicy lub słyszymy gdzieś w tłumie. Może odruchowo mamy nadzieję, że to właśnie ta osoba dzwoni, gdy słyszymy dzwonek telefonu. Trwa to jakiś czas, zanim przywykniemy do tylu brakujących elementów naszego wspólnego życia.
W pewnym momencie wprowadzamy w życie nowe nawyki. Stawiamy zmarłym nagrobki na cmentarzach, wpisujemy daty urodzin i śmierci, niektórzy dodają zdjęcie lub wzruszającą sentencję. Przynosimy tam znicze, kwiaty oraz wieńce, dbamy o porządek wokół grobu i na nim, zwłaszcza w Święto Zmarłych. Pamiętamy też o urodzinach, imieninach oraz rocznicy śmierci. I chociaż jest to dość zajmujące, wymaga poświęcenia wolnego czasu, wydawania pieniędzy, ogólnie pewnego wysiłku z naszej strony, czujemy, że tak trzeba. W ten sposób wyrażamy, często niewyrażoną wcześniej, miłość do osoby zmarłej. Nasze czyny mają być dowodem, że to uczucie w nas nie umiera i nie chcemy, aby umarło. Wierzymy, że to jest potrzebne. Tylko komu? Czy aby na pewno zmarłym?
Zetknięcie ze śmiercią wiele zmienia. Pojawia się nagle świadomość, że nikt i nic nie trwa wiecznie, ani młodość, ani uroda, ani zdrowie. Na co dzień nie myślimy o upływie czasu poza przeżywaną właśnie dobą. Zauważamy, jak szybko uciekł nam dzień, gdy nie zdążyliśmy czegoś zrobić, gdy ktoś nie wyrobił się na czas, gdy za krótko spaliśmy i jesteśmy zmęczeni. Bardziej odległą perspektywę pozostawiamy ludziom starszym lub filozofom zadającym trudne pytania egzystencjalne. Dopiero gdy nagle umiera ktoś, po kim się tego nie spodziewaliśmy, zatrzymujemy się na chwilę i patrzymy na czas, na życie i na śmierć z innej perspektywy. Podobnie gdy my sami ciężko zachorujemy i dosłownie otrzemy się o śmierć, nasze życie po tym zdarzeniu zaczyna nabierać innych barw i wartości. Zaczynamy zachwycać się szczegółami, na które wcześniej nie zwracaliśmy uwagi, cieszymy się nawet krótką chwilą spędzoną z ludźmi drogimi naszemu sercu, przykładamy większą wagę do właściwego i owocnego wykorzystania czasu, jaki został nam dany, niejako na nowo. Może przestajemy przejmować się tym, co nas drażni i denerwuje w zachowaniu innych ludzi? Nagle dostrzegamy, że to nie jest tak naprawdę ważne, że ich wartość tkwi w czym innym.
Ale relacje ludzkie, które budujemy i utrzymujemy w naszym życiu, nie są łatwe. Nikt nie jest zaprojektowany tak, aby spełniać nasze oczekiwania. Dlatego właśnie niekiedy ludzie nas zawodzą, a my ich. Trudno udawać, że jest inaczej. Czasami uda się przemilczeć, uśmiechnąć sztucznie i pozostawić bez komentarza jakieś zachowanie lub wypowiedziane słowa, które nas zdenerwowały, a może zraniły. Staramy się wytrwać do końca wizyty, robiąc dobrą minę do złej gry. A potem? Najwyżej nie będziemy odwiedzać się za często. Jeżeli jednak takie nieprzyjemne sytuacje się powtarzają, unikamy kolejnych okazji do spotkań, zawsze znajdziemy jakąś wymówkę. Nie potrafimy spojrzeć inaczej, poza te wszystkie wady i bardzo trudno nam jest dostrzec coś więcej. Wszystkie jego zalety są przesłonięte i trudno im się przebić przez tę „kurtynę wad”. I jakoś nie umiemy jej podnieść, nawet gdy wiemy, że przy odrobinie wysiłku dałoby radę.
Niewiele wydarzeń jest w stanie zmienić tę sytuację, ale na pewno jednym z nich jest właśnie śmierć. Nagle umiemy i chcemy dostrzec to, co było w zmarłym wartościowe, pozytywne i ważne dla nas. Potrafimy wymienić wiele z jego zalet, a na potwierdzenie każdej z nich możemy przytoczyć ciekawą lub zabawną historię. Żałujemy, że nie było nam dane przeżyć więcej wspólnych chwil, i już nie unikamy wizyty, tym razem na cmentarzu. Znajdujemy czas na odwiedziny, chociaż wcześniej było nam o to trudno. Dziwimy się jednocześnie, czemu nagle nasze kontakty osłabły lub całkiem się urwały. Jakoś przestało to być dla nas oczywiste. Gdy stoimy przy nagrobku zmarłej osoby, nasza przyjaźń lub miłość wydaje się być czymś nie do pokonania. I bardzo chcemy trwać w tym przekonaniu.
Taka deklaracja po śmierci jest jednak o wiele mniej wymagająca. Łatwiej jest wypełniać swoje powinności wobec bliskiego, który nie zakwestionuje naszego postępowania, nie wypowie drażniących aluzji, nie żartuje z rzeczy dla nas ważnych. Nie jest trudno prowadzić monologi i wymawiać głośno słowa, których wcześniej nie mieliśmy odwagi wypowiedzieć. Teraz jednak nie obawiamy się odrzucenia, wyśmiania lub innych nieprzyjemnych reakcji. Nie wstydzimy się swoich uczuć, ponieważ wiemy, że zmarły nie może już ich odrzucić. Odważnie przyznajemy się do nich wobec zapalonych zniczy i przywiezionych wiązanek, niemych świadków nowego rozdziału naszych relacji. I wszystko nagle wydaje się takie łatwe, że aż sami odchodzimy z cmentarza zadziwieni tą prostotą uczuć i łatwością ich wyrażania. Tylko jakoś trudno jest przełożyć to na tych bliskich, którzy wciąż żyją. Nawet jeśli wiemy, że powinniśmy, że warto i że czasu wcale nie mamy tak dużo.