Łatwo się mówi i pisze o konieczności bycia sobą. Trudniej to zrobić, kiedy musimy zmagać się z zadaniami, które nijak nie są z nami zgodne, ani trochę nam nie odpowiadają, budzą naszą odrazę i lęk. Ale od początku…
Według Michelle Tillis Lederman, autorki książki 11 zasad jak być lubianym, istnieją różne kategorie sytuacji, które w zależności od tego, jaką wobec nich przyjmiemy postawę, obrazują nasze „ja”. Zdaniem autorki możemy przyjąć jedną z czterech postaw. Są to: postawa „szansa”, postawa „chęć”, postawa „konieczność” i postawa „powinność”. Pierwszą przyjmujemy wobec zadań, które uznajemy za interesujące i ekscytujące, czyli niosące szansę. Podobnie jest z wyzwaniami, wobec których wyrażamy chęć. Ale zupełnie odmiennie jest z sytuacjami, do których podchodzimy jako do konieczności lub powinności. Tu istnieje duże zagrożenie, że będziemy się ich bać, przyjmiemy postawę lękową, zaczniemy nakładać maski, udawać. Nie jest trudno pozostawać autentycznym i naturalnym wobec zadań, które są „szansą” lub „chęcią”. Ale także „konieczności” i „powinności” nie są tak do końca stracone.
Autorka podaje trzy sposoby, aby i z tych sytuacji wyjść z twarzą, czyli zachować w nich siebie. Chodzi o to, aby w niesprzyjających dla siebie i swojej natury okolicznościach stworzyć warunki dopasowane do siebie. Na przykład introwertyk, który w ramach obowiązków zawodowych idzie z konieczności na duże przyjęcie, nie musi od razu stawać się duszą towarzystwa, może wybrać sobie bardziej ustronne i kameralne miejsce. W tej strategii chodzi o to, aby znaleźć taki sposób wykonywania zadań, który pozwoli nam zachować siebie, nawet jeżeli te zadania należą do kategorii „powinności” lub „konieczności”. Bo nawet w takich sytuacjach da się pozostać sobą.
Innym sposobem na trudne sytuacje jest zachęca, aby przeformułować je, naświetlić z innej strony i popatrzeć na nie pod innym kątem. Polega to chociażby na językowej dyscyplinie, aby zamiast używać narracji „muszę”, zastosować „mogę” lub „chcę”, właśnie wobec sytuacji dla nas trudnych. Przy czym ten językowy zabieg nie będzie tylko próbą sztucznego przekonania się do czegoś. Pozwoli on być może dostrzec w trudnym zadaniu jego jasne strony.
Jeszcze inną radą autorki jest zachęta, aby rzetelnie przyjrzeć się zadaniom, które są przed nami, bo choć w wielu przypadkach pewne rzeczy musimy robić, to po głębszej analizie może się okazać, że w większości owo „musimy” raczej wynika z jakichś schematów i błędnych przekonań niż z realnej potrzeby. Może się okazać, że niektóre z tych zadań nie są niezbędne ani konieczne i można z nich zrezygnować.
Oczywiście powyższe rady dotyczą także naszych kontaktów z ludźmi. Są wśród nich tacy, którzy budzą naszą sympatię, zainteresowanie, ale są i tacy, których się lękamy, których nie rozumiemy, z którymi przebywanie jest dla nas trudne, a nie możemy ich unikać, bo na przykład wspólnie pracujemy. Wtedy sprawdzi się strategia szukania pozytywów, które te osoby – oprócz wad – na pewno w sobie mają. Wymaga to wysiłku i dobrej woli, ale tylko w taki sposób możemy być autentyczni w relacjach międzyludzkich. Najgorszą opcją jest udawanie sympatii, czyli bycie nieautentycznym. Bycie autentycznym w takim kontekście oznacza uważne wsłuchanie się w siebie i odkrycie swojego stosunku do drugiej osoby, a potem poszukanie sposobu, aby zrobić wszystko, aby zmienić swoje nastawienie do niej. Zdecydowanie lepiej tę energię, którą wkładamy w udawanie lub ignorowanie nielubianych osób, przekierować na szukanie ich dobrych stron. A kiedy już się to uda, z całą pewnością taka osoba będzie bardziej oswojona, a może nawet z kategorii „konieczności” i „przymusu” przejdzie chociaż na „chęć”, jeśli nie od razu na „szansę”.