Czasami jest tak, że ogarnia nas kompletna beznadzieja i marazm. Szczególnie teraz, kiedy przechodzą przez nasz kraj tropikalne upały. Jeśli jeszcze chodzimy do szkoły i mamy perspektywę ostatniego tygodnia szkoły, to jeszcze pół biedy. Gorzej, jeśli mamy w perspektywie kolejne dni w pracy, a urlop zaklepany na sierpień, który może już nie być tak ciepły i przyjemny. Jak sobie poradzić z poczuciem braku siły, tego, że nic mi się nie chce?

Nie jest to oczywiście łatwe, bo w takiej temperaturze zasadniczo ciężej się myśli i ciężej się skupić, ale mamy przecież wolną wolę i jesteśmy często w stanie sobie coś wytłumaczyć i zadziałać wbrew temu, co jest najprostsze. Czasami nie warto iść po linii najmniejszego oporu i poddać się temu słodkiemu nicnierobieniu, bo owszem, na krótką metę jest to jakieś rozwiązanie, ale długoterminowo może nas kompletnie rozregulować i wywołać w nas takie emocje i stany, których nigdy byśmy nie chcieli.

Bo bardzo często, kiedy dopada nas ten marazm, to mówimy, że się do niczego nie nadajemy, że brakuje nam ambicji, kreatywności i polotu. Krótką mówiąc – straszne z nas lenie! Ale to przecież nieprawda i nie wystawia to nam świadectwa. Trochę taki paragraf 22, że skoro mamy świadomość bycia mało ambitnym i kreatywnym, to raczej nie jest to prawda, bo nasz umysł jest zdolny do refleksji. Kółko się zamyka, a my nadal jęczymy – „nic mi się nie chce”. Co zrobić, żeby się zachciało?

Daj sobie czas!

Przede wszystkim powinniśmy dać sobie prawo do tego, że może nam się nie chcieć. Trzymajmy rękę na pulsie, miejmy świadomość tymczasowości tego stanu, ale nie walczmy z tym z całych sił. Każdy ma prawo do słabości i niedyspozycji.

Może warto zastanowić się w takim momencie nad swoim tempem życia? Nad jego organizacją? Czy czas nie przecieka nam przez palce?

Oczywiście, może okazać się, że ten nasz stan, szczególnie kiedy się przeciąga, może wskazywać na zaburzenia depresyjne. Wtedy już nic nie zastąpi specjalisty. Nie wystarczy zmienić diety ani pójść pobiegać.

Czas jest często kluczowy – zadbajmy o jego dobrą organizację.

Afirmuj siebie!

Czyli po prostu o siebie zadbaj. Przyjrzyj się swojej diecie, swoim codziennym rutynom, ruchowi i jego jakości. Łatwo pisać, trudniej zrobić – pewnie. Ale przecież nie trzeba w swoim życiu wprowadzać rewolucji o 180 stopni z dnia na dzień. Możemy zacząć od małych kroczków, od krótkiego spaceru, od zdrowego śniadania.

Ważne jest, żebyśmy myśleli o tym, co robimy, i żebyśmy robili to lepiej niż zwykle. Nie dla innych, nie dla oczu tych, którzy nas obserwują, ale przede wszystkim dla siebie. Bo to my jesteśmy ze sobą non stop. Polubmy się.

Wyjdź na zewnątrz!

I wcale nie w nocy, w kapturze, żeby cię nikt nie widział – to bez sensu. Wyjdź na zewnątrz, żeby poznać nowych ludzi, nowe miejsca, nowe pasje. Świat czeka na odkrycie!

Już słyszę te głosy, że nie jest to potrzebne do życia. Tak. Wiem, że są również na świecie introwertycy, dla których jest to najgorsza tortura. Oczywiście, że tak! Ale są przecież pasje, które nie wymagają brylowania w towarzystwie. A jest to potrzebne, żeby oderwać się od tej linii dom – praca (szkoła) – dom i tak dalej. To bardzo uelastycznia mózg.

A co do znajomych, to jeśli mamy takich, którzy nas wkurzają, to może powinniśmy zastanowić się, jaką wartość mają te relacje i może, jeśli się da, to powalczyć o ich zmianę, a jeśli nie – iść dalej i zrobić miejsce dla innych? Przemyślmy to!

Planuj!

Bo zaplanowane ciężej odpuścić – taki life hack! Jeśli coś zaplanujemy, to dużo łatwiej jest nam odnaleźć się w życiowej rzeczywistości i daje nam to poczucie harmonii i organizacji, a to są często jedyne nitki, które trzymają nas jeszcze w pionie.

Nie odpuszczajmy nawet takiego podstawowego planowania – bo to jest bardzo ważne. I to nie jest też tak, że wszystko, co zaplanowane, musi się udać. Absolutnie nie! Dajmy sobie prawo do porażki, do klęski, do przemyślenia i zaplanowania na nowo, z uwzględnionymi poprawkami.

Nasze życie nie przebiega zgodnie ze z góry ustalonym scenariuszem. Sami ten scenariusz piszemy i sami to życie reżyserujemy. Postarajmy się, żeby to był dobry film – kandydat do nagród, ale raczej nie złotych malin.