Po całym tygodniu pracy, zajmowania się dziećmi, robienia zakupów, sprzątania, prania i załatwiania mnóstwa spraw „na wczoraj” wielu z nas ma już dość. Wewnątrz czujemy napięcie rosnące z dnia na dzień, z każdym kolejnym zadaniem, obowiązkiem, który na nas ciąży, z każdym odkładanym odpoczynkiem. Czujemy, jak coś w nas wzbiera, buzuje, jakby miało wybuchnąć, a może ściska, jakby miało zmiażdżyć, lub też przygniata, jakby stoczyła się na nas lawina. Jesteśmy dosłownie KŁĘBKIEM NERWÓW. Zwinięta, zamotana, splątana nitka, której początku ani końca nie umiemy znaleźć, może być dobrym obrazem naszego wewnętrznego odczucia. Nie pamiętamy, od czego się zaczęło, kto pierwszy nas wkurzył, a kto ostatecznie wyprowadził z równowagi. Wiemy jedno: mamy dość! A gdyby tak znaleźć początek, rozplątać supełki i… coś z tego kłębka utkać?

W tym ciągłym zabieganiu często zapominamy o naszych potrzebach, takich zwyczajnych, ale także o naszych pragnieniach, również tych niecodziennych. Często ten rozdźwięk pomiędzy oczekiwaniami a rzeczywistością, który obserwujemy każdego dnia, a który wydaje nam się stopniowo powiększać, powoduje frustrację. Znacie to uczucie, gdy człowiek chciałby wszystko rzucić i uciec, być gdzie indziej, robić zupełnie co innego? Ale poczucie obowiązku nam na to nie pozwala. Przecież pranie jeszcze nieposkładane, dywan nieodkurzony, okna nieumyte... To, że wcale NIE CHCEMY czegoś w tej chwili robić, ale w naszym mniemaniu MUSIMY, jest przyczyną wewnętrznego napięcia. Jako osoby dorosłe mamy poczucie obowiązku i wypełniamy wszelkie powinności wynikające z konkretnego, wpojonego nam „przepisu na życie”. Co więcej, denerwujemy się, gdy widzimy, że nasze dzieci potrafią sobie z takim poczuciem obowiązku poradzić, tzn. odłożyć wykonanie nieprzyjemnej pracy na później. „ZARAZ!” – jest to ulubione słowo nastolatków, prawda? A jak bardzo jest znienawidzone przez rodziców? „Nie ZARAZ, tylko TERAZ!” – powtarzamy jak mantrę, co oczywiście jest kolejnym ogniwem zapalnym i już tylko małej iskry potrzeba, aby wybuchła awantura.

Kto ma w tej słownej przepychance rację? A może inaczej. Kto znalazł lepszy sposób na życie? Dlaczego „wyrastamy” z tego ZARAZ i wraz z dorosłością pewnym krokiem wkraczamy w TERAZ? Zupełnie, jakby zstąpiło na nas nagłe objawienie i jakbyśmy weszli na wyższy poziom świadomości. Ale co ciekawe, jako osoby dorosłe też potrafimy odłożyć coś na później, na wieczne „kiedyś”. Mam na myśli nasze przyjemności, te zupełnie niepozorne, jak poczytanie książki czy też poprzytulanie się do dziecka lub małżonka, oraz te całkiem spore, wymagające przygotowań, jak wyjazd na wymarzoną wycieczkę. Z biegiem lat przestawia nam się w głowach hierarchia rzeczy ważnych. Tak jak w młodości szukaliśmy tylko okazji, aby wyjść z domu, przeżyć coś niezwykłego i spędzić wieczór ze znajomymi, tak teraz kombinujemy, aby zdążyć z praniem, odkurzaniem i odmalowaniem salonu. To jakaś totalna masakra! Wiem, wyraziłam się zupełnie nieprofesjonalnie. Ale tak zapewne powiedziałabym jeszcze dwadzieścia lat temu, gdyby ktoś powiedział mi, że moje dorosłe życie będzie kręciło się wokół sprzątania i gotowania.

Spróbujmy sobie przypomnieć, czego oczekiwaliśmy od dorosłości, gdy byliśmy mali lub trochę więksi, ale ciągle nieletni. Dorosłość była dla nas synonimem wolności. Wyobrażaliśmy sobie, że wreszcie nikt nie będzie nam mówił, co mamy robić. Będziemy mogli sami wybierać, na co poświęcamy najwięcej czasu. Każdy młody człowiek czeka, aż wreszcie wyprowadzi się z domu i będzie mógł żyć po swojemu. My też nie mogliśmy się tego doczekać, aby móc „rządzić” własnym życiem. A teraz... faktycznie, nikt nie musi nam nic mówić. Sami sobie wmawiamy, że coś trzeba zrobić już, koniecznie w tym momencie. Inaczej się nie da, normalnie świat się skończy, jeśli dokładnie w tej chwili nie pozmywam naczyń i nie wyniosę śmieci. Znowu muszę. I to na własne życzenie. Wygląda to trochę tak, jakbyśmy wchodzili w role, które oddali nam nasi rodzice. Ktoś musi stać na straży porządku. Naprawdę? A kto będzie stał na straży pragnień? Co jest ważniejsze? Co jest nam bardziej potrzebne? Nam i naszym dzieciom. Co będziemy wspominać na starość i opowiadać wnukom?

A może ten kłębek, o którym wspomniałam wyżej, to są właśnie nasze potrzeby, pragnienia i marzenia, które tłamsimy gdzieś w środku? Może to są te wszystkie niewykorzystane okazje, sposobności do zrobienia czegoś ciekawego, do owocnego wykorzystania czasu, do gromadzenia przyjemnych wspomnień? Odkładając na później to, co w rzeczywistości chcielibyśmy zrobić teraz, nawijamy na kłębek kolejne metry nici, nie pamiętając, co jeszcze mieliśmy w planach. Jednocześnie mamy świadomość, że czasu coraz mniej, zapomnianych pragnień coraz więcej, szarpiemy się więc wewnętrznie, ale nie potrafimy dojść z tym wszystkim do jakiegoś ładu. Co można w tej sytuacji zrobić? Posłuchać młodych. Gdy po raz kolejny usłyszymy „ZARAZ!”, zatrzymajmy się, otrząśnijmy z naszego „TERAZ!”, rozejrzyjmy się dookoła i może zapytajmy. Spróbujmy dowiedzieć się, co robi nasz syn lub nasza córka właśnie w tej chwili, co jest dla nich ważniejsze niż np. odkurzanie. A potem zapytajmy sami siebie, co ja chciałabym, chciałbym robić w tej chwili. I dajmy sobie na to przyzwolenie. Gdy zaczniemy stopniowo rozplątywać supełki, znajdziemy początek kłębka i może uda nam się coś z niego utkać, jakąś ciekawą historię przeżyć, niezwykłych chwil, momentów, które będą takie nasze, wyjątkowe i całkiem przyjemne do opowiadania.