Człowiek współczesny uzależniony jest od budowania własnej wartości i życia od sukcesów, jakie ma osiągać w pracy, w związkach, a nawet od hobby. Jesteśmy programowani na sukces, a tym samym nasza wartość jest uzależniana od tego, czy udaje nam się odnosić sukcesy. Niestety ten kij ma dwa końce. Jeśli nie udaje nam się wypracować sukcesu, jeśli nie odnosimy mniej czy bardziej spektakularnych zwycięstw, nasza samoocena spada, a czasem prowadzi nawet do poważnych zmian w naszej psychice – wycofania, apatii, a nawet depresji. Czy jednak sukces i porażka mają być składową naszego życia tak istotną, by dobre, udane życie miało być od nich uzależnione?

Wydaje nam się – już od najmłodszych lat – że musimy być najlepsi. Świadectwo z paskiem, często okupione uczeniem się tego, czego dziecko nie lubi, nie potrafi tak biegle lub zupełnie nie ma do danej dziedziny predyspozycji. Często zmuszamy dziecko do bezzasadnego, gigantycznego wysiłku uczenia się na „piątkę” dziedzin, których nie lubi, nie chce się uczyć, zaniedbując jednocześnie to, w czym jest dobre, w czym wykazuje często większy potencjał niż przeciętny. Postępujemy często tak, bo jest to dziedzina niemieszcząca się w ramach zajęć szkolnych lub dziecko już osiągnęło maksimum według skali ocen szkolnych. Wtedy albo rezygnujemy z rozwoju młodego człowieka, albo łamiemy go na kole, by rozwijał się w dziedzinach, które wcale nie są w jego kręgu zainteresowań ani możliwości. Zaprzęgamy go od najmłodszych lat w wyścig szczurów, zaniedbując od samego początku wnikliwe obserwowanie jego potencjału i zainteresowań. Dziś już nauka, psychologia mówi wyraźnie: osiągamy najwięcej w dziedzinach, które nas interesują, które lubimy, w których spotykamy inspirujących mentorów (nauczycieli – byłoby cudownie, gdyby nauczyciele tak o sobie myśleli), dziedzinach, ku którym natura wyposażyła nas w wyjątkowe zdolności czy dary. Jednak wciąż pokutuje w nas przeświadczenie, że trzeba być równym we wszystkim i we wszystkim równie dobrym, byleby się mieścić w ramach szkolnych, zawodowych czy innych.

Dlaczego nie warto być równym we wszystkim? Oczywiście każdy rozwój jest ważny, każde pokonywanie trudności wiele uczy, ale są pewne granice. Czy warto, by dziecko, które wykazuje wielkie zdolności plastyczne czy muzyczne, konstrukcyjne czy sportowe, czy językowe, katowało się przy matematyce czy chemii? Oczywiście musi osiągać minimum czy średnią, która pozwoli mu funkcjonować swobodnie w przyszłości w szkole, ale czy nie warto popychać je ku tworzeniu i rozwijaniu tej przestrzeni, która pozwoli mu realizować siebie? Wtedy osiągnie rzeczywisty sukces – będzie szczęśliwym człowiekiem. Nie według naszej opinii, według naszych standardów, ale według jego potencjału i pragnień. Dzieci często przez samych rodziców są wpędzane w schemat: sukces – wyniki – jestem z ciebie dumny. Porażka – jesteś do niczego – nie będziesz mógł robić tego, co kochasz, ale musisz doskoczyć do wyników innych, byś nie przynosił mi wstydu. Jest w tym ukryte przeświadczenie, że nie jest ważny człowiek, który się rozwija, ale rodzic i jego oczekiwania. Jest ukryta jeszcze jedna prawda – nie ufamy naszym przeczuciom, naszym dzieciom, nie ufamy odkrywanym w nich zdolnościom, ale ufamy schematom, opiniom innych, systemowi edukacji. Co jest ważniejsze? Co przyniesie większe korzyści? Szczęśliwy młody człowiek, robiący to, co kocha, z trójką z przysłowiowej matematyki czy pozbawiony swojej pasji uczeń, który nadludzkim wysiłkiem musiał osiągnąć czwórki, piątki z przedmiotu dzięki korepetycjom z języka obcego, chemii czy polskiego?

Dlaczego więc ulegamy takim tendencjom? Wydaje się, że dlatego, iż jesteśmy zniewoleni przez psychologię sukcesu i porażki. Zbytnio ufamy przekonaniu, że sukces da człowiekowi szczęście i spełnienie. Często też spoczywamy na laurach, usypiani przez sukces, zaniedbujemy dalszy rozwój i kreatywność. Z drugiej strony zbytnio też lękamy się porażki, uważając, że przegrywając coś, nie osiągając spektakularnych wyników, jesteśmy do niczego. Nasza wartość spada, a my sami czujemy się źle i zamykamy się w sobie, i nie chcemy dalej się rozwijać. W efekcie i sukces, i porażka mogą nas uśpić i zatrzymać w rozwoju, w poszukiwaniach i twórczych działaniach.

Jak uniknąć tego schematu? Jedną z dróg jest nieprzywiązywanie zbytnio wagi do osiągania sukcesu za wszelką cenę, ale i nienadawanie porażce znaczenia większego, niż ma ona sama w sobie. I jedno doświadczenie, i drugie ma taką wartość, jaką mu sami nadamy. Zwykle zbyt łatwo nadajemy sukcesowi i porażce większe znaczenie, niż mają w rzeczywistości. Są one progami na naszej drodze życia, które trzeba przejść i nie zatrzymywać się zbytnio na nich. Ale szukać dalszych dróg i rozwiązań.

Sukces i porażka często są w ogóle przesadnie podkreślane w życiu. A życie przecież jest doświadczeniem, w czasie którego mamy osiągnąć pełnię szczęścia, czyli odnaleźć to, co pokochamy i co pozwoli nam osiągnąć pełnię ludzkiej egzystencji – w pełni stać się człowiekiem. Może to brzmi górnolotnie, ale takie jest w rzeczywistości. W naszą istotę wpisane są miłość, dobro, piękno, prawda. Pamiętanie o realizowaniu tych wartości pozwoli nam w dobrej proporcji przyjmować zarówno sukces, jak i porażkę. Czasami osoby nastawione zbytnio na sukces pomijają już to, co nadrzędne w życiu. Gubią ostateczny cel życia lub sens życia, opierają na sprawach i rzeczach przemijających, takich jak pieniądze, pozycja, sukces. A ludzie kosztujący gorzki smak porażki zbyt łatwo poddają się niszczącej fali emocji związanych z niepowodzeniem. Warto w tym kontekście pamiętać o tym, co mówią osoby starsze będące pod koniec swej życiowej drogi. Co jest dla nich najważniejsze? Nie sukces zawodowy okazuje się najważniejszy, nie to, co po sobie zostawili w pracy, ale relacje, jakie w nich budowali, co dali innym, jakie wartości budowali w sobie i innych. Ta spuścizna jest najważniejsza.

Na koniec warto pamiętać, że każdy człowiek odnosi i sukcesy, i porażki. Często wydaje nam się, że ludzie sukcesu płyną na fali i są już tylko szczęśliwi. Jednak gdy się przypatrzymy ich życiu, gdy poznamy ich bliżej, okazuje się, że pod płaszczem sukcesu kryje się wiele smutku, złamanego życia osobistego, trudnych, skomplikowanych relacji rodzinnych, a nawet zawodowych. Zbyt łatwo też oceniamy ludzi po ich osiągnięciach lub ich braku. Ludzi, którym nie idzie łatwo, którzy doświadczają gorzkiego smaku porażki, skreślamy lub odcinamy się od nich. To powszechny prąd w ukształtowaniu mentalnym ludzi sukcesu. A może warto zobaczyć coś więcej. Może jest to osoba próbująca wciąż nowych wyzwań, która jest wciąż otwarta na nowości, umie ryzykować i nieustannie szuka innych, lepszych dróg.

Zdrowa równowaga i badanie swoich motywacji oraz prześwietlanie swoich celów w perspektywie całego życia i tego, co ostatecznie ma dla nas wartość, może nas uchronić przed popadaniem w euforię sukcesu, a może nawet przed przysłowiową wodą sodową, która może uderzać do głowy, oraz przed zniechęceniem, rezygnacją, które odbierają chęć do życia po porażce. Nieprzecenianie i jednego, i drugiego doświadczenia oraz mądre korzystanie z energii, jaką niesie sukces oraz porażka, przekuwając obie na dobro dla nas samych, może dać nam szansę na mądre i piękne życie, relacje i rodzicielstwo.