Z dumą patrzę na swoje dzieci, kiedy potrafią zrobić coś same. Kiedy próbujemy je nauczyć nowych umiejętności, a okazuje się, że potrafią zrobić o wiele więcej, niż się spodziewaliśmy. Jednak do wszystkiego każde dziecko podchodzi na swój własny sposób, w czasie, który jest mu potrzebny. Tak byłoby idealnie. Niestety nie zawsze tak to wygląda. Nieraz ciąży na nich zbyt duża presja ze strony rodziców, dziadków, nauczycieli czy rówieśników. A najtrudniejsza, jak się okazuje dla wszystkich wymienionych, jest nie nauka umiejętności czy czynności życia codziennego, a to, jakim dziecko jest, a jakim byśmy chcieli go widzieć. Wydaje mi się, że to wszystko wynika z naszych potrzeb, które kiedyś może nie były zaspokojone, bądź nacisków ze strony aktualnych trendów.
Za każdą potrzebą stoją emocje z nią związane, a najczęściej chyba jest to pewien lęk. Tylko zastanawiam się, czy lęk równy jest lękowi. Czy obawy dziecka są tożsame z obawami rodzica? Wszystko z pewnością wiąże się z dojrzałością dziecka. Dziecko, które nie potrafi ubrać skarpetek, denerwuje się, złości, bo mu to po prostu nie wychodzi. Rodzic patrzy czasem na daną sytuację z pozycji dorosłego, już martwimy się np. tym, jak poradzi sobie z tą nieumiejętnością w przedszkolu. Albo gdy przewróci się, dziecko będzie rozpaczać z bólu, trochę ze strachu, ale zaraz otrzepie się i biegnie dalej. My z kolei czasami doszukujemy się znacznie gorszych rzeczy. Nie jest to do końca złe, ponieważ dziecko nie umie jeszcze w początkowym etapie rozwoju przewidzieć konsekwencji wielu sytuacji. Trudno więc winić rodziców za troskę czy próbę zaradzenia problemom. Jednak czy nie zdarzyło się Wam zbyt emocjonalnie zareagować na upadek dziecka lub jakikolwiek wypadek domowy? Wtedy i dziecko, i całe otoczenie krzyczy, płacze, jest nerwowa atmosfera. Czasem może i na wyrost. Czy nie jest jednak tak, że nasze podejście, nasze obawy, lęki przenosimy na dzieci?
Ponadto czasem zapominamy, że lęk jest zupełnie normalnym zjawiskiem w życiu każdego człowieka. Na każdym etapie naszego rozwoju pojawiają się lęki. Od lęku przed głośnymi dźwiękami, poprzez lęk separacyjny, lęk przed ciemnością, duchami i stworami, by w wieku prawie nastoletnim zacząć myśleć już o chorobach, śmierci, lęku przed brakiem akceptacji, kończąc na lękach przed brakiem stabilizacji. Zresztą dorosłość często pokazuje nam, jak marnie radzimy sobie z naszymi lękami.
Osobiście zauważam pewną nieścisłość w zachowaniu dorosłych. Narzeka się, że dzisiejsze dzieci są bojaźliwe, może nadmiernie wrażliwe, wychowywane pod kloszem. Jednak obserwując reakcję współczesnych rodziców (uogólnienie, aczkolwiek tendencja zmierza w tym kierunku) na wypadki, upadki itp. nieszczęścia, nie widzę już krzyków, obwiniania: „no co żeś zrobił”, „a nie mówiłam”. Raczej jest to kucnięcie do pozycji dziecka, przytulenie, danie dziecku chwili na ochłonięcie. Na wyjaśnianie, tłumaczenie konsekwencji czas jest później. Mam wrażenie, że nie bagatelizuje się już dziecięcych problemów. Staramy się nad nimi bardziej pochylić, podejść poważniej. Bardzo nie lubię zdania: „nic się nie stało”. Dla nas nic, dla dziecka niekiedy to powód do smutku.
Pochylenie się nad emocjami, szczególnie tymi trudnymi, naprawdę daje dobre rezultaty. Niektórzy chcą, by dzieci były od razu odważne, a na płacz czy lęk dziecka reagują zdaniem: „nie bądź beksą”, „nie ma powodu do płaczu”, „nie przesadzaj”. Poza tym, co mnie szczególnie dotyka z racji posiadania raczej introwertycznego dziecka, niektórzy nie akceptują różnego temperamentu dziecka. Co za tym idzie, innego poziomu wrażliwości. Najlepiej, by dziecko było żywe, wygadane. Poza tym, ignorując dziecięce lęki, sami sprawiamy, że one urastają do ogromnych rozmiarów. Czasami są to problemy z brzuchem, bolącą głową, mniejszym apetytem. A niekiedy potrzebna jest już pomoc specjalisty.
Idealnie by było, aby wszelkie lęki mogło dziecko z nami przepracować. By czuło w nas ostoję bezpieczeństwa. Żebyśmy sami nie stali się przyczynkiem do ich powstania czy potęgowania. Jeżeli dziecko zobaczy, że my się czegoś obawiamy w związku z jego lękiem, ono będzie się bało bardziej. Tak jak w przypadku upadku, kiedy zbytnio nie zareagujemy, dziecko sprawdzi, czy jest wszystko z nim w porządku, czasem wystarczy przytulenie i mówiąc potocznie – po bólu. Kiedy jednak będziemy przestraszeni, nasze emocje wpłyną na jego ze zdwojoną siłą. Lepszym przykładem są wizyty u lekarza. Mój synek bardzo ich nie lubi, boi się badania, niechętnie współpracuje. Pamiętam jedną wizytę, kiedy mocno kaszlał i ewidentnie coś mu było. Mój mąż nie mógł w tym czasie mnie wyręczyć z tego obowiązku, bądź co bądź, i dla mnie mocno stresującego. Już od samego wejścia był krzyk, opór, w poczekalni tłumy, spojrzenia, czasem jakieś uwagi. Czułam się bardzo przytłoczona i, nie ukrywam, miałam dosyć. Nie potrafiłam w żaden sposób go uspokoić, a moje nerwy zaczynały obracać się przeciwko synkowi. Po wyjściu z gabinetu synek z ulgą przestał płakać, za to ja całą drogę do domu przepłakałam. Dziś wiem, że nie byłam takim wsparciem, jakiego on w tym momencie potrzebował. W takich sytuacjach najczęściej dajemy plamę, ale kolejne wizyty u lekarza były już znacznie lepsze. Wiedziałam, że teraz muszę skupić się na jego lęku. Nie da się go całkowicie wyeliminować, bo do lekarzy będzie trzeba chodzić. A co najważniejsze, staram się nie zauważać w takich sytuacjach innych ludzi, ich opinii i spojrzeń.
Małym dzieciom czasami wystarczy, że uśmierzymy ich fizyczny ból. Przytulimy, pocałujemy w miejsce, gdzie boli, potrzymamy za rączkę, uśmiechniemy się. Starszym dzieciom potrzebna jest rozmowa. Rodzice też nie zawsze potrafią wykazać się otwartością czy wrażliwością, ponieważ czasem sami jej nie doświadczyli. Jednak warto spróbować porozmawiać o trudnych emocjach wywołanych przez różnego rodzaju lęki. Nie wychowujemy w ten sposób „mięczaków”, tylko świadomych i wrażliwych ludzi. Dobrze dowiedzieć się, co dziecko stresuje, czego się obawia, zachęcić, by nazwało swoje lęki i emocje z nimi związane. Jak wcześniej pisałam, nie da się wszystkiego, czego się boimy, uniknąć. Czasami stanięcie oko w oko ze swoim strachem jest najlepszym rozwiązaniem, ale dziecku należy zawsze towarzyszyć. I traktować poważnie, choćby jego lęki wydawały się nam irracjonalne. Dzieci powinny wiedzieć, że my też się nieraz czegoś obawiamy, że nie są w tym osamotnione. Jednak bardziej powinniśmy być dla nich wsparciem, pokazać, że lepiej być dobrej myśli, niż poddawać się tym złym.