Przeżywamy może jedne z najważniejszych dni w naszym życiu. Kairos staje się realny. Tu i teraz. Chrześcijanie i nie tylko chrześcijanie stają przed sprawdzianem swojej wiary i swojego człowieczeństwa. Już tylko dziadkowie i niektórzy rodzice pamiętają czasy, w których życie ludzkie było najważniejsze, a z drugiej strony było jak nikły płomyk zdmuchiwany przez bezmiar zła wojny.
Nikt się tego nie spodziewał. Nikt nie myślał realnie o tym, że w jego domu zamieszka obcokrajowiec, zupełnie nieznany człowiek, który przyszedł często z jedną torebką, torbą i wielkim bagażem strasznych obrazów w głowie, lęku, strachu i zimna piwnicy, która była jedynym schronieniem przez kilka dni. Prawdziwy przybysz, tułacz przyjęty do naszego domu. Często bez znajomości języka, gdzie porozumiewać się trzeba za pomocą translatora. Ludzie, którzy przyszli z wojny, uciekali przed śmiercią, chroniąc swoje dzieci i rodziców. Stają w drzwiach bezbronni, zagubieni, zmiażdżeni strachem, wyrwani brutalnie ze wszystkiego: z domu, z rodziny, odcięci od swoich korzeni, domów, swojej ziemi. Pozbawieni wszystkiego. Wszystkiego, o co się starali całe życie. Pozbawieni dorobku życia. Wszystko, co było tak ważne, teraz stało się nic niewarte. W obliczu utraty życia, wolności przewartościowali wszystko. Ci ludzie dziś stają w naszych drzwiach, pozbawieni przez wojnę tego, co najcenniejsze: bliskich, rodzin, domów, swojego miejsca na ziemi.
Wobec napływu tak wielu potrzebujących czym jest nasza jałmużna? Czym jest miłość bliźniego? Czym jest nasze człowieczeństwo? W zeszłym roku pisaliśmy o jałmużnie u progu Wielkiego Postu. Warto wrócić do tej refleksji. Dziś jałmużna jest już na innym poziomie. A przynajmniej powinna być. Perspektywa się zmienia. Siła doświadczenia również. Dziś już nie możemy uciec w gąszcz wymówek, że nie ma komu pomagać, że nie wiadomo komu pomagać, że nie mam czym pomagać lub że nie wiem jak. Dziś, jeśli ktoś zadaje takie pytania, znaczy to, że świadomie nie chce zejść z ciepłej i póki co bezpiecznej kanapy lub tak bardzo się boi wyjść ze swojej strefy komfortu, że gotów jest pozbawić pomocy najbardziej potrzebujących ludzi uciekających przed wojną.
Dziś stajemy wobec tego, czym dla nas jest nasze człowieczeństwo. Teraz, gdy nadszedł dla nas kairos – czas odpowiedni i dramatyczny, czas krytyczny, w którym jest najlepszy moment na działanie – nie możemy uciec od odpowiedzi na pytania: Kim jestem? Kim jest dla mnie drugi człowiek? Kto jest moim bliźnim? Kim jesteśmy w perspektywie wieczności? Kim jest Bóg i kim ja jestem wobec Niego?
– Kogo rozpoznaję w twarzy uciekających z wojny?
– Kim są dla mnie?
Mogą być moją matką, siostrą, córką, synem, ciocią, bratem. W ich TWARZACH jest Bóg potrzebujący dachu nad głową, pożywienia, ubrania, bezpieczeństwa.
Czy już wyczerpałem swoje zasoby dobra? Pomocy? Wsparcia? Minął weekend, tydzień – już brakuje wolontariuszy, osób do koordynacji pomocy. Warto pomyśleć – może jutro ja będę uchodźcą? Jesteśmy w takiej perspektywie, że naprawdę może za dzień, dwa, tydzień czy miesiąc wojna dotknie nas wszystkich. Nie wiemy tego my ani nie wiedzą tego najtęższe głowy państw. Jakim dziś jestem człowiekiem? Jak reaguję na to, co się dzieje? Jaka jest moja pomoc? Czy to tylko pozbycie się niepotrzebnych rzeczy z domu w odruchu spontaniczności zaspokajającym moje sumienie? Wiele z ofiarowanych rzeczy nadawało się do wyrzucenia… Czy postawiłem już granicę dawania? Pomagania, wspierania? Nasze życie dziś się weryfikuje. Nie sposób też zobaczyć ogromu nadużyć przy tak wielkiej fali potrzeb. Czy artyści występujący na koncertach na rzecz pomocy Ukrainie naprawdę grali charytatywnie? Czy ich twarze zasługują na firmowanie pomocy potrzebującym?
Z drugiej strony wielu ludzi nas zaskoczyło: otwartością, empatią, chęcią nieustannej pomocy. Dzielą się nie tylko tym, co zbywa, ale naprawdę tym, co mają do zabezpieczenia własnego życia. Z dumą myślę o moich sąsiadach bliskich i dalszych. O wielu, bardzo wielu pracodawcach, właścicielach pensjonatów, hoteli i miejsc noclegowych, służbie medycznej, lekarzach, stomatologach, prawnikach, fundacjach i wielu innych, którzy „zachowali się jak trzeba”[1]. Niestety, za niektórych trzeba się wstydzić i spuścić na nich zasłonę milczenia.
Dziś jest kairos – czas sprawdzianu, kim jestem, czego pragnę, do czego dążę, czemu służę. Dziś trzeba się skupić na innych – całkowicie – na tych, którzy straumatyzowani, często przez kilka dni nie umieją się nawet ucieszyć tym, że uratowali się z tej okrutnej wojny, bezlitosnej maszyny, która zabija nawet cywilów, dzieci… Bo wciąż myślą o tych, którzy zostali tam za granicą wojny. O tych, którzy nie mogli już uciec, nie mieli możliwości, nie mieli siły, nie wierzyli do końca, że to będzie taka wojna. Wciąż patrzą w telefony, szukają kontaktu z bliskimi, z żołnierzami. Często nie mogą jeszcze okazać wdzięczności. Mają do tego pełne prawo. Ich złamane życie zostawi w sercach bliznę na lata. Dlatego nasza jałmużna nie może być tylko dobroczynnością. Musi sięgać głębiej. Musi być braterstwem, znakiem naszego człowieczeństwa. Objawem naszej godności ludzkiej. Nie bądźmy obojętni. Stawajmy ramię w ramię z ubogimi, potrzebującymi – oni to nasi bracia, siostry, matki, dzieci i wnuki. To nasza wspólna przyszłość. Jaka będzie, zależy od nas samych. Od tego, jak zachowamy się dziś – wobec potrzebujących, wobec najeźdźcy, wobec kłamstw, manipulacji i ostatecznie wobec tej wielkiej niesprawiedliwości, jaką jest ta wojna.
[1] Inka – Danuta Sidzikówna, zabita po bestialskim śledztwie przez władzę ludową w 1946 r. jako jedna z najmłodszych Żołnierzy Wyklętych – przesłała przed śmiercią taki gryps do babci.