Pracując z młodymi ludźmi, sama czuję się młodsza. Zupełnie jakbym nie odczuwała upływu czasu i tych nastu już lat pracy. Nie wiem, czemu tak jest, może dlatego, że dobrze się wśród nich czuję? Naprawdę cieszę się, przebywając wśród nich, odczuwam szczerą radość, nawet gdy jestem zmęczona. Niestety, czas nie stoi w miejscu, ale ucieka w zastraszającym tempie. Jednocześnie wiele się zmienia w otaczającej nas rzeczywistości i młodość dzisiaj nie oznacza tego samego, co kiedyś. Nasze dzieci żyją inaczej niż my, ale wcale nie jestem pewna, czy lepiej. Nie można zaprzeczyć, że mamy sporo technologii ułatwiających życie, o wiele wyższa jest jakość opieki lekarskiej, dostęp do edukacji i wiedzy jest niemalże nieograniczony. Tylko pytanie, czy my, dorośli, korzystamy z tego wszystkiego w sposób właściwy? I czy uczymy naszej dzieci właściwej postawy wobec wszelkiego rodzaju nowinek, chociażby w świecie internetu?

Dawne czasy już nie wrócą, ponieważ trudno, aby ktokolwiek dobrowolnie zrezygnował ze wszystkich ułatwień, które przyniosła ze sobą technologia. Musimy jednak pamiętać o tym, że każdy kij ma dwa końce. Telefony komórkowe dają ogromne możliwości, nie tylko komunikacyjne. W każdej chwili możemy zadzwonić do dowolnej osoby, nie musimy czekać w umówionym miejscu na kogoś, kto jednak nie przyjdzie, ani szukać się po mieście. Rodzice zawsze wiedzą, gdzie są ich dzieci, mogą śledzić każdy ich krok za pomocą usług lokalizacji. To wzmacnia pewność, że mamy wszystko pod kontrolą, że zawsze wrócą cało do domu, i nie musimy ciągle obawiać się o ich bezpieczeństwo. Dzięki dziennikom elektronicznym rodzic od razu wie, jaką dziecko dostało ocenę, odczyta uwagę chwilę po jej wstawieniu no i oczywiście nie ma mowy o uciekaniu z lekcji, bo informacja dotrze do rodziców, zanim dziecko dotrze do domu. „Obgadywanie” nauczycieli też przyjęło nową formę i odbywa się głównie na czatach społecznościowych. Wiadomość o tym, że „ta baba jest jakaś nienormalna”, obiegnie świat w bardzo szybkim tempie. Dowiedzą się o tym nawet ci, do których ten przekaz nigdy miał nie trafić. Wszystkie informacje, te potrzebne i te całkowicie zbędne, znajdziemy w internecie. Ponadto możemy korzystać z nich w każdym miejscu na świecie (prawie). Mamy więc szansę dysponować wiedzą, o której kiedyś można było tylko pomarzyć. Ale czy ktoś dzisiaj marzy o ogromnej wiedzy na każdy temat?     

Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że korzystając z tego wszystkiego i z wielu jeszcze innych rzeczy, których tu nie wymieniłam, wpadamy w jakąś sprytną pułapkę. Zupełnie jakby komuś zależało na tym, aby ludzie przestali być samodzielni, tak w myśleniu, jak i w działaniu. Obecnie nasze umysły wykonują mniejszą pracę niż kiedyś, gdy nie wszystko było podane jak na tacy i trzeba było natrudzić się, aby coś znaleźć, obliczyć, trochę pokombinować i znaleźć swój sposób. Młodzi ludzie stają się odbiorcami, zamiast być odkrywcami i twórcami. Jeżeli do tego dołożymy ciągły strach rodziców o bezpieczeństwo ich dzieci, mamy już kompletny obraz nowego społeczeństwa. Społeczeństwa, które woli nie ryzykować, nie próbować, chce czuć się bezpiecznie, siedząc w domu, gdzie ma wszystko pod nosem. A przecież rodzice tych młodych ludzi, to znaczy MY, ja i ludzie mniej więcej w moim wieku, żyliśmy zupełnie inaczej. I nie da się ukryć, że również my powinniśmy kształtować umysły i charakter nowych pokoleń.       

Może czas sobie przypomnieć, jak to było i że wcale nie było wtedy tak źle. Nas przecież nikt nie śledził, nie kontrolował na każdym kroku. Zwyczajnie nie było takiej możliwości, ale też dorośli nie czuli potrzeby, aby pilnować swoich dzieci na każdym kroku. Rodzice musieli nam trochę bardziej zaufać, a my musieliśmy być trochę bardziej odpowiedzialni. Ale i tak po szkole, zanim wróciliśmy do domu, „łaziliśmy” po osiedlu, odprowadzaliśmy siebie nawzajem, zaglądaliśmy na różne place zabaw i inne ciekawe miejsca. Bawiliśmy się na trzepaku, zwisając głową w dół, chodziliśmy po barierkach
i chowaliśmy się po piwnicach. Siedząc dookoła piaskownicy, graliśmy „w noża”, rzucając tzw. finką w piach, tak aby wbiła się ostrzem. Zaczynaliśmy od kciuka, a kończyliśmy na czole jako punkcie, z którego nóż miał zostać rzucony. Budowaliśmy tory przeszkód dla kapsli z butelek po piwie, którymi ścigaliśmy się, „pstrykając” w nie palcami. Robiliśmy „sekrety”, układając w wykopanym dołku kompozycje z kwiatów i przykrywając je kawałkiem tłuczonego szkła. Piliśmy z jednej butelki Ptysia, owocowy napój gazowany, wycierając wcześniej szyjkę nieumytą ręką, aby przypadkiem nie zarazić się czymś od kolegi. Bardzo rzadko prosiliśmy też rodziców o pomoc, sami próbowaliśmy sobie poradzić i byliśmy dumni, gdy nam się udało. A gdy coś popsuliśmy jeszcze bardziej, udawaliśmy, że to wcale nie my. Świat dorosłych to była zupełnie „inna bajka”, oni żyli swoim życiem trochę jakby obok nas, mieli swoje sprawy. Nie dostosowywali się do nas na każdym kroku tak, jak to dzieje się dzisiaj.

Dzisiaj dzieci znają tamto życie jedynie z opowiadań. Raczej nie mają okazji, aby doświadczyć chociaż niewielkiego procenta naszych przeżyć. Boję się także, że odczuwają również o wiele mniej emocji niż my kiedyś, ponieważ ogólnie ich dzieciństwu towarzyszy mniej przeżyć. Radość z pobytu w pięciogwiazdkowym hotelu na wczasach z opcją „All Inclusive” nie może równać się z tą ekscytacją, która towarzyszyła badaniu dzikich terenów u dziadków na wsi. Chociaż może wcale nie mam racji, przecież nie mam porównania. Dziś patrzę z innej perspektywy i nigdy nie wejdę w „buty” obecnego pokolenia. Ale może ktoś mądrzejszy pokusi się kiedyś o rzetelną analizę i porównanie wyników. A przecież wyniki będą bardzo namacalne i na pewno odczujemy je na własnej skórze.