Gdyby tak można było zatrzymać się na bardzo krótki moment, zanim powiemy coś niepotrzebnego, zanim potok bolesnych słów wypłynie z naszej krtani i ugodzi bliskich nam ludzi. Czasem już w trakcie wykrzykiwania bardzo przykrych rzeczy człowiek uświadamia sobie, że właśnie przekracza pewną granicę i powinien się zatrzymać, ale to jest bardzo trudne. Gdy jest już po wszystkim i na chłodno analizuje całą sytuacją, wie dobrze, że mógł rozegrać to inaczej, że powiedział za dużo. Niekiedy prowadzi drugi raz ten sam dialog, tym razem sam ze sobą, dobierając przy tym inne, bezpieczniejsze słowa, i uświadamia sobie, że gdyby zwolnił, przemyślał, efekt końcowy mógłby być całkiem zadowalający.
Tak to już z nami jest, że dajemy się ponieść emocjom, które całkowicie wypaczają nasz przekaz. Zapanowanie nad nimi i spokojne wyrażenie treści, które faktycznie chcemy przekazać drugiej osobie, wymaga niemałych umiejętności, opanowania i wiedzy, również tej o samym sobie. Podobnie bowiem jak gniew czy zazdrość wpływają na naszą umiejętność widzenia i powodują, że postrzegamy rzeczy nie takie, jakimi są, ale takie, jakimi my je sobie wyobrażamy, są emocje, które oddziałują na naszą mowę. Powodują, że podwyższa nam się nagle ton głosu, przyspiesza tempo mówienia, czasem razem ze słowami wylewamy gorycz, która wraz ze łzami dławi i ściska gardło. Są one związane z naszymi potrzebami, które nie zostają przez pewien czas zaspokojone. Każdy z nas ma potrzebę bliskości drugiego człowieka, którą odczuwamy z różnym natężeniem. Bywają takie dni, gdy uciekamy od ludzi, mamy ich dość, ale przecież zawsze wracamy i znowu szukamy kontaktu i odnawiamy relacje. Gdy żyjemy w stałym związku, nasza potrzeba bliskości zostaje ukierunkowana na jedną, ukochaną osobę. Jej przedłużająca się nieobecność powoduje tęsknotę i budzi różne emocje, które wraz z upływem czasu przechodzą też różne etapy natężenia, a do tego przechodzą jedne w drugie. Nie pomylił się wiele ten, kto powiedział, że „tylko krok jest od miłości do nienawiści”. Jeżeli bowiem kochamy drugą osobę, niezależnie, czy jest to człowiek dorosły, czy nasze dziecko, potrzeba zaspokojenia potrzeb związanych z tą relacją w połączeniu z tym, co nam to zaspokojenie uniemożliwia, powoduje często reakcje nieadekwatne. Przykład? Podam nawet dwa.
Czekając na dziecko, które już dawno miało wrócić do domu, chodzimy od okna do okna, wydzwaniamy na komórkę, chociaż ona ciągle nie odpowiada i zamartwiamy się na śmierć. Miłość do dziecka powoduje potrzebę zapewnienia mu bezpieczeństwa, co w danej sytuacji jest niemożliwe do zrealizowania. Nie wiemy, gdzie jest ani co się z nim dzieje, a chcielibyśmy pędzić na ratunek. Gdy już doczekamy się jego powrotu, nasza reakcja jest często daleka od okazywania miłości i troski. Zanim powiemy, że się martwiliśmy, wyrzucimy z siebie potok przykrych słów pełnych agresji, dodając przy tym różne zapowiedzi, groźby i kary. To wszystko oczywiście poza kontrolą. Gdybyśmy potrafili nad tym zapanować, nasze dziecko usłyszałoby to, co naprawdę czuliśmy. Dowiedziałoby się, że bardzo je kochamy i umieraliśmy z obawy, że coś złego mogło mu się przytrafić, że w głowie mieliśmy najczarniejsze myśli i odchodziliśmy od zmysłów. A może udałoby nam się jeszcze mocno nasze dziecko przytulić? Wtedy nie usłyszelibyśmy w odpowiedzi bolesnych prawd, trudnych do przyjęcia zarzutów i kończącego dyskusję trzaśnięcia drzwiami.
Podobne sytuacje zachodzą między dorosłymi ludźmi żyjącymi ze sobą w związku. Język miłości nie zawsze jest taki oczywisty i nie każdy potrafi odczytać prawdziwe znaczenie naszych zachowań czy też wypowiedzi. Jeżeli do tego dojdą negatywne emocje, awantura gwarantowana. Przyjmijmy, dość stereotypowo, że to ONA czeka na NIEGO w domu. Byli umówieni na wspólny wieczór, może kolację lub oglądanie wybranego filmu, ale JEGO wciąż nie ma. Dzwonił jakiś czas temu, mówiąc, że już wychodzi i niedługo będzie w domu. Niestety, czas oczekiwania się wydłuża, a wraz z nim zmieniają się emocje temu towarzyszące. I chociaż ONA czuje miłość, tęsknotę, potrzebę bycia blisko, przytulenia, dostrzeżenia starań, zmiany fryzury itp., to gdy ON już wróci, wcale nie zobaczy tego wszystkiego. Będzie za to świadkiem niekontrolowanego wybuchu emocji, tzw. negatywnych, które skumulowały się podczas oczekiwania i długiego niezaspokajania wymienionych wyżej potrzeb. Zapewne spotka się z wyrzutem typu: „Znowu wracasz tak późno, nigdy nie ma cię w domu, a ja siedzę sama jak głupia i czekam!”. Na pewno widzimy już tę scenę oczami wyobraźni, tę gestykulację, oczy pełne goryczy i łez, porywcze gesty powodujące hałas zamykanych szafek i odkładanych rzeczy, a na końcu odwrócenie się od siebie i ciszę. A co tak naprawdę ONA chciała powiedzieć? Może tyle, że „Brakuje mi ciebie, gdy długo nie wracasz, to się martwię. Tęsknię za wspólnymi wieczorami, gdy długo rozmawialiśmy i patrzyliśmy na siebie. Tak dawno nie mieliśmy czasu tylko dla siebie. Nie lubię być sama w domu”.
Wiemy dobrze, że można inaczej, ale nie bardzo wiemy, jak to zrobić. Nie chodzi wcale o tłumienie swoich emocji, ale raczej o to, aby znaleźć zdrowy sposób ich wyrażania. Taki, który nie spowoduje naszych wyrzutów sumienia ani poczucia krzywdy bliskich nam osób. Najgorsza w tym wszystkim jest bowiem świadomość, że powiedzieliśmy za dużo, że przekroczyliśmy pewną granicę i nigdy już nie będzie tak jak kiedyś. Czujemy gdzieś w głębi duszy żal, trochę do siebie, trochę do innych. Raz tłumaczymy samych siebie, że przecież inaczej się nie dało i szukamy winnych wśród naszych bliskich, innym razem z poczucia winy nie potrafimy spojrzeć w lustro. Niestety, czasu nie da się cofnąć, a skoro tak, to po co wracać do tego, co było? Wykorzystajmy kolejne okazje, aby nie popełniać starych błędów, za to, by nauczyć się wyrażać miłość właściwszymi słowami.