Dobroć nie kosztuje. Tak często mówiły nasze mamy i babcie, próbując wychować nas na porządnych ludzi. My też bardzo często powtarzamy to swoim dzieciom, chcąc, żeby kulturalnie odnosiły się do innych ludzi. Dobroć pojmujemy często jako uprzejmość i bezkonfliktowość rozumianą jako niewychylanie się i niestwarzanie problemów wokół siebie. Bo taki był wzór człowieka kreowany przez poprzednie pokolenia, w myśl zasady, że ciszej idziesz, dalej zajdziesz. Kultura potakiwania silniejszym i zgadzania się na to, co nam nie pasuje za cenę świętego spokoju nadal jest w Polsce silna. Być może te tendencje sprawiły, że tak ciężko jest nam odmawiać, że tkwimy często w toksycznych relacjach i tak bardzo przejmujemy się tym, co ludzie o nas powiedzą, a może nawet bardziej, co sobie pomyślą.
Żyjemy w bańce konwenansów i dość sztywnych ram tego, co nam wolno, a co jest absolutnie niedozwolone. A regulatorem tych norm są zasady współżycia społecznego, których wytrychami są właśnie dobroć i uprzejmość, które przecież nic nie kosztują. Skoro coś jest za darmo, nic nie kosztuje, to wartość tego jest również zerowa. Czy rzeczywiście ta darmowa dobroć i uprzejmość są szczere? Czy jest to tylko fasada, przyjęta rola, wyrachowane, choć nieuświadomione, ustawianie się żaglem do wiatru? Pewnie zależy to od człowieka, ale jeśli miałbym pokusić się o uogólnienia, to myślę, że więcej jest w tych gestach dobroci i uprzejmości tego drugiego – nieuświadomionego wyrachowania, nastawienia na uzyskanie konkretnych celów.
Jest nam bardzo trudno odróżnić tę prawdziwą, szczerą i bezinteresowną dobroć od fasadowej uprzejmości. Wynikają z tego problemy w relacjach, bo okazuje się, że ktoś, komu zaufaliśmy i kto wysyłał do nas sygnały dobroci, grał tylko na swoje konto i kiedy przyszła godzina próby, okazało się, że nie możemy na niego liczyć. Myślę, że problemem jest też język, którym się posługujemy, a raczej jego inflacja. Słowa, które kiedyś były zarezerwowane dla wyjątkowych sytuacji i szczególnych chwil, dzisiaj są używane potocznie i osłabiły swoje znaczenie, a co za tym idzie i oczekiwania, które za nimi stały ulegają rozmyciu i spłaszczeniu. Dzisiaj miłość, wierność, lojalność, ale także i dobroć są na billboardach, sprowadzone do chwytliwych haseł reklamowych.
Często my, w swojej naiwności, a może po prostu ufności wobec świata i ludzi dajemy się złapać w pułapkę własnych wyobrażeń o relacjach, które nawiązujemy. Myślę, że jest to nie do uniknięcia, ale jednocześnie powinniśmy sobie zadać pytanie, czy się godzimy na to, żeby czasami cierpieć, ale zachować wiarę w ludzkość i dalej ufać, czy też chcemy przejść na drugą stronę i poddać się tej inflacji wartości, na początku słów, ale potem i treści, które się za nimi kryją.
Zostaliśmy poniekąd skrzywdzeni (nieświadomie i w dobrej wierze) przez poprzednie pokolenia, które mówiły, że dobroć i uprzejmość nic nie kosztują. To nieprawda, chociaż tych kosztów nie przelicza się na złotówki, ale na coś cenniejszego – pewność siebie, poczucie spełnienia, zdrowie psychiczne i emocjonalne. Możemy być dobrzy i uprzejmi, a w środku krzyczeć, że tak nie chcemy. Szukajmy w sobie siły do przebicia tej bańki uprzedzeń i szkodliwych konwenansów, to wyjdzie nam tylko na zdrowie. Bądźmy dobrzy i uprzejmi, ale szczerze i z własnej woli, a nie dlatego, że tak wypada. Myślę, że to początek drogi do lepszego świata.