Ciągle żyjemy Mikołajkami. To czas, który przygotowuje nas do świąt Bożego Narodzenia, jest pewnym przedsmakiem tego, co ma dopiero nadejść. Oczywiście, że najbardziej z tego święta cieszą się dzieci, a Mikołaj kojarzy im się bardzo pozytywnie i wywołuje uśmiech na ustach. Nawet jeśli zadaje niewygodne pytania: czy byłeś grzeczny? Wiadomo, że każdy się stara i nikt (poza psychopatami) nie chce robić złych rzeczy, natomiast wiadomo, że robimy nie to dobro, którego chcemy, ale to zło, którego nie chcemy.

Czas przedświąteczny to czas, kiedy rodzice – oprócz codziennych argumentów mających zmotywować pociechy do pracy, porządków i dobrego prowadzenia się – dołączają jeszcze nieśmiertelne „Mikołaj wszystko widzi”. W sensie, że jak się dziatwa nie będzie zachowywać, to z prezentów nici. Oczywiście są to takie strachy na lachy, bo wiadomo, że prezenty będą, ale zrzucamy z siebie odpowiedzialność na tego biednego Mikołaja, który mimo że ciągle ocenia, to i tak te prezenty przynosi. W dziwną stronę skręciła nasza kultura, w której z bezinteresownie pomagającego biskupa zrobiliśmy niekonsekwentnego strażnika moralności. Ale może nasze czasy właśnie tego potrzebują.

Warto dawać prezenty, bo każdy z nas lubi je przyjmować. Trochę to przewrotne, ale jakże prawdziwe. Skoro wiemy, jakie emocje towarzyszą rozpakowywaniu prezentu, to – będąc dobrymi ludźmi – chcemy, żeby te same emocje towarzyszyły tym, których chcemy obdarować.

Jeśli ktoś odmawia przyjęcia prezentu, jest odbierany jako dziwak, jego postawa jest przyjmowana jako antyspołeczna. Dzieje się tak dlatego, że cały system związany z prezentami napędza mechanizm wzajemności. Dziś ja obdarowuję ciebie, a jutro ty mi się odwdzięczysz. Kiedyś nasze mamy i babcie słusznie mówiły, że jak dają, to bierz i ładnie podziękuj. To właściwa droga do skutecznej socjalizacji i do dobrego osadzenia się w rzeczywistości społecznej.

Oczywiście są prezenty, które są wręczane interesownie i wtedy ich nieprzyjęcie może nas nawet uchronić od konsekwencji prawnych. Takie zjawisko czasami nazywa się korupcją, ale tego już nie muszę tłumaczyć. Mówimy tutaj o sytuacji, w której dajemy sobie podarunki bezinteresownie, czasami wplątując w to sympatycznego świętego.

Dawanie prezentów uruchamia w nas wiele dobrego:

  1. Poprawia samopoczucie, czujemy się wtedy potrzebni, odczuwamy wdzięczność od osoby, którą lubimy.
  2. Pomaga budować relacje i je zacieśniać.
  3. Uwalnia endorfiny i oksytocynę, czyli związki, które uruchamiają w nas ośrodki szczęścia i radości.
  4. Pobudza wdzięczność.
  5. Zaraża pozytywną energią.

Warto więc zadbać o to, żeby prezent był trafiony. Bo nietrafiony albo nieprzemyślany może zepsuć całą radość. Jaki więc powinien być ten prezent idealny? Jeden z francuskich psychologów Marcel Mauss, który badał ten wspaniały krąg wdzięczności oparty o dawanie i przyjmowanie prezentów, określił sześć warunków idealnego prezentu. Oto one:

  1. Odzwierciedla rzeczywiste poświęcenie (finanse, wysiłek lub czas);
  2. Jedynym jego celem jest szczęście obdarowywanego;
  3. Jest dobrem luksusowym (czyli takim, który jest rzadki i którego obdarowany sam sobie nie kupi z różnych powodów);
  4. Odbiorca jest zaskoczony prezentem;
  5. Prezent sprawia przyjemność obdarowywanemu.

Z tymi dobrami luksusowymi to wiadomo, że są różne skale luksusu. Dla jednego luksusem będzie płyta ulubionego zespołu, a dla drugiego złoty zegarek. Więc niech to nas nie martwi. Na pewno znajdziemy idealny prezent. A wszystko przed nami!