Na polską oświatę jak grom z jasnego nieba spadła informacja, że nauczycieli jest za dużo i od 2024 roku trzeba będzie zwolnić około stu tysięcy osób, bo idzie niż demograficzny. Czasami mam wrażenie, że środowisko, w którym pracuję – cała „branża oświatowa”, funkcjonuje równolegle do wyobrażeń o niej. Co gorsza – równolegle do wyobrażeń kształtowanej w siedzibie ministerstwa przy ulicy Wspólnej.
Długo się zastanawiałem, jak to jest, że jest naprawdę duży problem ze znalezieniem nauczycieli fizyki, chemii, biologii, geografii, a ci, którzy uczą, robią to często na ponad dwóch etatach w kilku szkołach, a jednocześnie w przestrzeni publicznej pojawiają się głosy o tym, że nauczycieli jest zbyt wielu. Faktem jest oczywiście to, że zbliża się niż demograficzny i że uczniów będzie coraz mniej, szczególnie w małych, wiejskich szkołach, które już teraz funkcjonują na granicy, gdzie na 9 oddziałów od zerówki do ósmej klasy jest niecała setka uczniów. Przy obecnych nakładach na oświatę takie szkoły nie będą miały racji bytu, a w gminach będą powstawały szkoły-huby, do których uczniowie będą dowożeni ze wszystkich okolicznych wsi. Taka jest konieczność z jednej strony, ale z drugiej to trochę defetyzm – zakładać, że z demografią już lepiej nie będzie. Łatwo jest się pozbyć budynków i innych zasobów, ale przywrócić je jest już dużo trudniej.
Nawet jeśli faktem jest to, że uczniów będzie coraz mniej, a w konsekwencji mniej pracy dla nauczycieli, to czymś nie na miejscu jest mówienie o zwolnieniach do grupy zawodowej, która jest wysoko wykwalifikowana i już od wielu lat pracuje za pieniądze grubo poniżej swoich kompetencji. Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że jest to temat złożony i bardzo mocno „grzany” politycznie, bo nauczyciele tradycyjnie są postrzegani jako grupa posiadająca inne poglądy polityczne niż obecna władza. Dlatego też w podawanych zarobkach używa się średniej zamiast minimalnej stawki z tak zwanej „tabelki” i robi się wszystko, żeby zaczarować rzeczywistość w taki sposób, żeby umniejszyć tak kompetencjom, jak i oczekiwaniom środowiska. Do tego dochodzi oczywiście brak środowiskowej jedności, ale to temat na inny czas.
Sto tysięcy nauczycieli do zwolnienia od 2024 roku może być i pewnie jest tylko zagrywką polityczną, bo dobrze wiemy, że do tego czasu może nas tylu z zawodu odejść. Problemy z zatrudnieniem są z roku na rok coraz większe. Nauczyciele uczą po kilka przedmiotów naraz, są przepracowani i przemęczeni. Być może od 2024 roku obcięte zostaną ich godziny, bo nie będzie uczniów, ale nie łudźmy się, że zostaną na 18 godzinach pensum, bo ich wypłata nie wystarczy wówczas na przeżycie, więc będą zmuszeni szukać pracy poza oświatą.
Wielka szkoda, że zamiast mówić o zwolnieniach, nie mówi się o szansie, jaką jest niż, o ustawowym ograniczeniu liczby uczniów w klasach, o indywidualizacji, o poprawie komfortu pracy nauczycieli. Wiadomo, że wiąże się to ze zwiększonymi wydatkami na oświatę, ale to przecież zwróci się w przyszłości. Lepiej wykształceni obywatele to wartość dodana dla każdego społeczeństwa. Szkoła powinna być w takim razie priorytetem, a wydaje się być kulą u nogi budżetu centralnego i budżetów lokalnych, które zdominowane są przez wydatki oświatowe i tylko w nielicznych miejscach nie próbuje się ich różnymi metodami ograniczać, co oczywiście jest zrozumiałe, bo przykład idzie z góry, a pieniędzy jest zawsze za mało.
Mam głębokie przekonanie, że nasze środowisko powinno w nowym, 2023 roku, dawać świadectwo tego, że jesteśmy państwu potrzebni tak jak inne służby, bo patrząc z punktu widzenia roli, jaką spełnia nauczyciel, abstrahując od warunków zatrudnienia itp., jest to rola służebna wobec społeczeństwa i za jej wypełnianie należy się nie tylko szacunek i wdzięczność, ale przede wszystkim godziwa płaca za pracę na jednym etacie. Tylko tyle i aż tyle.