Myślę, że żyjemy w czasie erozji poczucia odpowiedzialności i ogromnej inflacji wartości obywatelskich. Mam w sobie takie przekonanie, że rzeczywistość społeczno-ekonomiczna dotyka pracowników oświaty bardziej niż inne grupy społeczne. Nie da się ukryć, że zbliżają się wybory, które zawsze wywoływały na nauczycielskich forach poruszenie, gorące dyskusje i jednak, coraz mniejsze z biegiem lat, ale jednak – nadzieję na zmianę.
Tym razem jest jednak inaczej. Jakoś cicho, jakoś tak niemrawo, ale chyba nie ma się co dziwić. Myślę, że nauczycielstwo polskie jest w jakimś stopniu pogodzone z tym, że w kontekstach politycznych nie jest sprawcze, nie ma wpływu na rzeczywistość wykraczającą poza mury szkoły. Zostaliśmy do tego momentu doprowadzeni przez pauperyzację ekonomiczną naszego zawodu, przez zrównanie naszych pensji już niemalże z pensją minimalną, ale również przez ciągłe reformy systemu oświaty, potęgujący się chaos prawny i niepewność względem przyszłości. Myślę jednak, że kluczem są argumenty ekonomiczne, które prowadzą do tego, że większość z nas jest bardzo mocno przepracowana i co za tym idzie, zmęczona. Wynika to oczywiście z tego, że aby godnie zarobić, należy pracować w kilku szkołach, co oczywiście, mimo starań i prób, przekłada się na naszą wydajność i – co tu dużo mówić – jakość naszej pracy.
Dlaczego więc nie dyskutujemy, dlaczego nie protestujemy, dlaczego nasz głos nie jest słyszalny tak, jak głos innych grup społecznych. Wynika to z wielu przyczyn, jak chociażby zantagonizowanej i spolaryzowanej reprezentacji związkowej, braku rzeczników w ławach poselskich i rządowych i słabość organizacji pozarządowych skupionych na oświacie (oczywiście z wyjątkami).
Jest też trochę prawdy w opinii, że jak ktoś z nauczycieli wybije się do polityki (mniejszej lub większej), to bardzo szybko zapomina i odcina się od swojej nauczycielskiej przeszłości, a nawet często, kiedy nauczyciel zostaje dyrektorem szkoły, bardzo szybko znajduje doradców, którzy mówią, że teraz już nie można myśleć jak nauczyciel, bo interesów nie da się pogodzić. Myślę, że świadczy to bardzo mocno o niskim statusie społecznym zawodu nauczyciela, o tym, że jesteśmy traktowani z coraz mniejszym szacunkiem i sprowadzani do roli tych, którzy zajmują czas dzieciom pod nieobecność ich rodziców. Zaufanie do kompetencji nauczycieli jest już w wielu miejscach tak niskie, że – na przykład – rodzice uczniów siódmej klasy, którzy zaczynają dopiero przygodę z takimi przedmiotami jak fizyka czy chemia, szukają we wrześniu korepetycji z tych przedmiotów. W ogóle rynek korepetycji, stanowiący alternatywny system oświaty, jest w pewnym sensie patologią systemu, bo wynaturza ten podstawowy system, demotywując nauczycieli i odbierając sens pracy, choć jest mi bardzo smutno, kiedy o tym piszę.
Myślę, że jesteśmy w takim momencie, że zbyt wiele w tym systemie już od nas nie zależy. Jesteśmy na łasce i niełasce tych, którzy podejmują decyzje polityczne i możemy tylko czekać. Coraz więcej z nas się wykrusza, coraz więcej szuka pracy poza zawodem albo przechodzi do tego alternatywnego systemu korepetycji i nauczania jeden na jeden. Nie ma w tym niczego złego, bo każdy chce żyć godnie i mieć radość ze swojej pracy, którą jednak (w ogromnej części) kochamy.
Róbmy wszystko, żeby nie dać sobie wydrzeć pasji, miłości i tego, w czym jesteśmy dobrzy i w czym się wykształciliśmy. To my kształcimy kolejne pokolenia! Nie zapominajmy!