Bardzo często w moich felietonach zwracam uwagę na kwestię szacunku i docenienia tego, kim się jest, zarówno w wymiarze osobistym, czyli szacunku do siebie samego, jak i chyba przede wszystkim w wymiarze społecznym, w budowaniu relacji z otoczeniem. Myślę, że jedno wynika z drugiego i że bardzo trudno jest tworzyć zdrowe relacje z innymi, jeśli do samego siebie nie czuje się co najmniej sympatii i nie ma się względem siebie cienia akceptacji.
Bardzo często zaniżona samoocena i kompleksy są transmitowane, nawet podświadomie, do innych relacji w codziennym życiu. A przecież nauczyciele codziennie spędzają czas z dziesiątkami młodych ludzi, którzy sami często pogrążeni są w swoich nastoletnich kompleksach. Jak do tego podchodzimy? Jak my kreujemy swój wizerunek w tych grupach?
Są oczywiście różne strategie i one zależą od miejsca, w którym każdy z nas jest. Jedni są zahukani, inni starają się wyprzedzić siebie samych, jeszcze inni noszą w sobie głębokie rany i traumy. A wchodzimy przecież do tych samych sal, do tych samych młodych ludzi, bo jak by nie patrzeć, ludzie wszędzie są do siebie podobni, mają te same, choć różnicowane kulturowo problemy, mają te same rozterki, radości. Dlaczego więc dogadać się jest tak trudno?
Bardzo popularne – niestety – jest nadal stwierdzenie, że nauczyciel „się uwziął”, że traktuje niektórych gorzej niż innych. Przyczyny są różne, chociaż najczęściej są to nadal takie rzeczy, jak wyrażanie głośno swoich opinii (nawet nastoletnio naiwnych), asertywność, wymykanie się z tradycyjnie pojętej szkolnej dyscypliny, niechęć do konkretnego przedmiotu i pewnie wiele, wiele innych. Sami pewnie znacie i możecie te powody mnożyć.
Na drugim biegunie jest chęć bycia kumplem młodzieży, podążanie za ich trendami, wpisywanie się w bieżące mody, których tubylcami są oni, młodzież, a my możemy być co najwyżej nieszkodliwym turystą w tym świecie. Wprawdzie miejscowi zaakceptują twoją obecność, ale nigdy nie będziesz miał takiego statusu jak oni. Jest to o tyle niebezpieczne, że oprócz chęci dopasowania się stylem, można również stać się (bezwolnie) częścią jakiejś podgrupy i wejść w sam środek nastoletnich dram i konfliktów. Kończy się to najczęściej utratą nauczycielskiego autorytetu przed resztą klasy.
Ale pomiędzy zamordyzmem i luzactwem jest świat chyba normalności, który przy zachowaniu koniecznego dystansu pozwala zbliżyć się do każdego w klasie, bez naznaczenia, metkowania i oceniania, ale do tego jest konieczna, jak już wspomniałem na początku, samoświadomość własnych mocnych stron i ograniczeń, zaprzyjaźnienie się z tym, kogo codziennie widzimy w lustrze.
Nie jest to niestety łatwe, a proszenie o pomoc jest nadal pewnym tabu i czymś nieoczywistym. Wolimy sami zmagać się z naszymi upiorami, wierząc w to, że samo się coś zmieni. Próbowaliśmy kiedyś stworzyć grupę superwizyjną dla nauczycieli, prowadzoną przez psychoterapeutę i pedagoga, która miała być zupełnie darmowa. Nikt się nie zapisał i to jest smutna konstatacja rzeczywistości.
Często chcemy zmienić świat, a trudno jest nam zmienić choć jedną małą rzecz w sobie samych. I tak trwamy w tym zaklętym kręgu kompleksów wylewanych na młodzież, wywyższania się nad ich kompleksy i odwrotnie, rezygnujemy ze swojej tożsamości, żeby poczuć się lepiej, młodziej, żeby być zaakceptowanym. Musimy szukać balansu, złotego środka. Bez autorefleksji się nie uda.