Przez fora i grupy internetowe, jak co roku zresztą, przetaczają się dyskusje o tym, czy wpłaty na Rady Rodziców są obowiązkowe, czy nie. Czy trzeba płacić całość, czy nie. Czy szkoła powinna być dofinansowywana przez rodziców, czy nie. I na pierwszy rzut oka odpowiedź wydaje się jasna i oczywista, bo przecież szkoła w Polsce jest darmowa i rodzice nie mają obowiązku partycypacji w kosztach utrzymania szkoły. Na tym moglibyśmy pewnie skończyć dyskusję o opłatach, ale nie da się tego zrobić. I to z kilku względów.

Po pierwsze szkoły w Polsce są tak skrajnie niedofinansowane, że ciężko wyobrazić sobie pracę w cywilizowanych warunkach bez pomocy z zewnątrz. W większości miejsc budżet szkoły wystarczyłby na kilka kartonów papieru i z całą pewnością nie byłoby możliwości tworzenia materiałów dla uczniów. To tylko jeden z przykładów. Nie byłoby też nagród dla uczniów, całej tej otoczki, która powoduje, że szkoła jest trochę przyjemniejszym miejscem. Niektórzy oczywiście podnoszą, że przecież nie jest to konieczne do skutecznej edukacji i że zamiast pisania na gotowych arkuszach można na kartkach z zeszytów, a bez nagród też by się obyło. Pewnie tak, ale czy naprawdę o to nam chodzi? Czy szkoła to tylko urząd, czy jednak miejsce, w którym zostawiamy kawał życia naszych dzieci i w którym zostaliśmy, w mniejszym lub większym stopniu, ukształtowani sami?

Po drugie kluczowe dla skutecznego oddziaływania wychowawczego jest współdziałanie wszystkich kluczowych sił w szkole. Nauczycieli, uczniów, ale również rodziców, może przede wszystkim ich. Rzadko o tym myślimy, gdyż na co dzień ich w szkole nie ma, ale to oni co rano wypuszczają swoje córki i synów do szkoły i czekają na nich po lekcjach w domu. To oni organizują swoim dzieciom życie i to oni odpowiadają za ich rozwój. Szkoła ich w tym wspiera, przynajmniej powinna. Więc jeśli spojrzymy na rolę rodziców z tej perspektywy, to idea partycypowania w podnoszeniu jakości szkoły w aspekcie materialnym nie wydaje się już tak oburzająca.

Oczywiście w idealnym świecie i idealnym systemie edukacji szkoła powinna być na tyle finansowo zamożna, żeby to wsparcie nie było konieczne, a jedynie stanowiło coś dodatkowego, coś ekstra. Jak już pisałem, tak niestety nie jest. Szkoła potrzebuje wsparcia rodziców. Wynika to głównie z tego, że subwencja oświatowa przekazywana do samorządów (bo przecież szkół państwowych nie ma) wystarcza, w zależności od gminy czy powiatu, na ponad połowę kosztów utrzymania. Reszta musi być dosypana przez samorząd, a z tym – jak wiadomo – bywa różnie, bo i samorządy są w różnej kondycji finansowej. Oczywiście nie jest to problem do rozwiązania na już, bo to głęboka wada systemu, w którym nadzór nad szkołami jest rozdzielony na instytucje samorządowe i państwowe, a pieniądze na ich funkcjonowanie przekładane są z lewej kieszeni (budżet państwa) do prawej (budżety samorządów).

Myślę, że nie ma co narzekać na to, że rodzice uczestniczą w utrzymaniu szkoły. Może mieć i ma to wpływ na budowanie wspólnoty, budowanie poczucia odpowiedzialności za społeczność lokalną. Szkoda tylko, że jest to konieczne, a nie tylko opcjonalne. Pieniądze rodziców ratują polską szkołę i chwała rodzicom za to, że pomimo kryzysu i ogromu innych wydatków decydują się ponosić te ciężary.