Szkoła doby pandemii szuka swoich dróg do efektywności i do osiągania sukcesów pedagogicznych, tak w zakresie wymagań edukacyjnych, jak też w kwestiach czysto wychowawczych. Wydaje mi się, że nie odnosi zbyt wielu sukcesów, ale czego tu oczekiwać po sytuacji, do której nikt nie mógł się przygotować, a cały system skrojony jest pod nauczanie stacjonarne na typowo pruski sposób, a więc w ławkach, jedna za drugą, a wszystkie zwrócone do nauczyciela. Nauczanie zdalne bardzo często próbuje odwzorować ten system, gdzie nauczyciel jest „z przodu” klasy, ale to nie zawsze zdaje egzamin, a w zasadzie zdaje go tylko wtedy, gdy nauczyciel ma charyzmę i jest liderem.
Nie powinno być tak, że sukces szkoły zależy głównie od indywidualnych predyspozycji nauczyciela. Oczywiście to powinna być wartość dodana i plus dla szkoły, ale system powinien być tak skonstruowany, żeby maksymalizować zyski nawet przy braku charyzmatycznych nauczycieli. Pewnie część oburzy się na taką myśl, bo może się to sprowadzać do programowania lekcji i zrobienia z nauczyciela automatu czy aktora, który ma odegrać swoje treści zgodnie ze scenariuszem. Może to być prawda, ale tylko wtedy, jeśli w dalszym ciągu pozostaniemy przy systemie wykład-sprawdzian i nie uelastycznimy procesu edukacyjnego poprzez dodanie na przykład elementów, które uczeń musi wypracować sam, a nauczyciel miałby być jego mentorem i stawiać jedynie drogowskazy do celu. Dla wielu ludzi edukacja zdaje się być jednak zbyt wrażliwą materią, żeby na niej eksperymentować. Wydaje się, że często mówi się dużo o innowacjach, a na końcu sprowadza się to do wyciągania patyczków z imieniem ucznia z kubeczka, bo tylko to zostało ze szkolenia dotyczącego oceniania kształtującego. To tylko jeden przykład na to, jak w szkole, która co do zasady jest bastionem konserwatyzmu, można doprowadzić najbardziej wizjonerskie pomysły na pracę z uczniem do poziomu ciekawostki, którą da się wpisać do sprawozdania z realizacji stażu na kolejny stopień awansu zawodowego. Nie ma co się na to też obrażać, bo to nie nauczyciele są winni, ale cały system edukacji, który jest zamknięty na zmianę w skali makro. Żaden nauczyciel ani dyrektor szkoły nie będzie ryzykować wynikiem matury, wprowadzając niesprawdzone metody i środki. Ale z drugiej strony, gdzie i kiedy je sprawdzić. To robią kaskaderzy edukacji, nauczyciele pełni pasji i przekonania, że idą w dobrą stronę. Często za cenę pewnego, środowiskowego ostracyzmu, że to ten, co nigdy nie może usiedzieć i ciągle coś wymyśla. To często rodzi zazdrość, ale i pewien dyskomfort, że może jak tamtemu się uda, to dyrekcja będzie wymagała tego ode mnie. Zamknięty system czy może zaklęty krąg edukacji, z którego wybijają się tylko jednostki, które niczym komety przelatują przez słoneczny układ edukacji i znikają za Pasem Kuipera, a pozostają po nich tylko wzmianki, jak o jakimś omenie, co to zwiastuje katastrofy i wojny.
Czy musi tak być? Czy rzeczywiście jesteśmy skazani na edukacyjny marazm i brnięcie w system wykład-sprawdzian-wykład-sprawdzian? Pewnie nie, ale potrzeba naprawdę dużo dobrej woli, żeby chcieć dokonać systemowych zmian w edukacji. Zapraszam was, drodzy czytelnicy, do podsyłania dobrych praktyk, ciekawych rozwiązań i innowacji edukacyjnych, które testujecie. Niech świat polskiej edukacji zobaczy, że można, że się da. Pokażmy też, że trochę takich nauczycieli w Polsce jest.
Chciałbym, żeby co piątek pojawiał się tekst o czymś dobrym w polskich szkołach. Mam nadzieję, że to się uda, bo przecież jest mnóstwo dróg, programów, projektów, pomysłów czy w końcu, jak mówi młodzież, zajawek, które mają szansę zadziałać w skali makro, tylko trzeba wymyślić mechanizm skalowania. Poszukajmy tego razem. Tym bardziej że nie będzie lepszego czasu na szukanie nowych rozwiązań od tego, który mamy teraz.