Bardzo trudno jest dyskutować o edukacji bez odwoływania się do ideologii, chociaż może lepiej byłoby napisać do aksjologii, do określonego systemu wartości. Edukacja systemowa jest elementem polityki państwa, a ta – chcąc nie chcąc – zawsze obarczona jest (mniej lub bardziej) takim czy innym skrzywieniem ideologicznym. Oczywiście nie ma co się na to obrażać. Tak jest i już. Głęboko wierzę, że to rolą szkoły, jej dyrekcji, rady pedagogicznej jest trzymać tę małą wspólnotę z dala od rwącego nurtu politycznego sporu, przy jednoczesnym objaśnianiu tego, co się dzieje w tym nurcie. Niełatwe zadanie, ale chyba się w wielu miejscach udaje.

Bo jak to w życiu – wiele zależy od człowieka, choć niektórzy mówią nawet, że wszystko. Myślę, że bardzo ważne jest, aby zarządzający szkołą mieli świadomość, że nie jest to miejsce indoktrynacji i faworyzowania którejkolwiek ze stron dyskursu politycznego, chociaż w naszym przypadku coraz częściej słowo dyskurs jest zbyt łagodne i należałoby je zastąpić sporem bądź konfliktem. Czasami mam wrażenie, że w Polsce trzeba się zadeklarować. Na samym początku relacji trzeba się określić, za kim się jest, jaki ma się pogląd w głównych debatach polaryzujących społeczeństwo, żeby było wiadomo, czy lewak, czy prawak, i dopiero w odniesieniu do tak zdefiniowanego układu pozycjonować siebie. Czy jestem za, czy jestem przeciw, czy bliżej mi tam, czy tu. Nie ma miejsca na bycie pomiędzy. Tertium non datur.

Wyobraźmy sobie jednak szkołę, w której bez całego sztafażu epitetów, sądów pozycjonujących i wartościowania opowiadamy o lewicy, o prawicy. Mówimy o faktach, a nie opiniach i interpretacjach, chociaż sami przecież mamy cały zestaw własnych opinii i interpretacji. To jest właśnie ten moment w edukacji, który może być najtrudniejszy – umieć w sposób profesjonalny wyjść poza własną bańkę i pozwolić na samodzielne zdefiniowanie własnych przekonań i poglądów przez młodzież, nie narzucając jej, nawet pośrednio, własnego widzenia świata. Oczywiście nie chodzi o to, żebyśmy się własnego światopoglądu wyrzekli, ale w sytuacji edukacyjnej zostawili go dla siebie, jeśli nie jesteśmy o to pytani.

To wszystko w zasadzie sprowadza się do jednego ważnego (najważniejszego) pytania. Po co uczymy? Jakiego człowieka chcemy ze szkoły wypuścić? Jest taki nieśmieszny żart, że chcemy, aby nasze dzieci były samodzielnymi, świadomymi i asertywnym dorosłymi, ale dopóki za nie odpowiadamy, to mają być posłusznymi, karnymi i uległymi dziećmi. No jedno do drugiego nie prowadzi i nigdy nie doprowadzi, to jest raczej oczywiste, ale nadal często w to brniemy i to dość bezrefleksyjnie, bo przecież my sami też byliśmy tak wychowywani. Ta polaryzacja świata jest efektem radykalnego odcinania kolejnych pokoleń od samodzielnego myślenia i podejmowania decyzji.

Stwórzmy szkołę, która będzie akwarium dorosłości, odwzorowaniem w kontrolowanych warunkach środowiska idealnego, uświadomionej utopii, która stanie się takim wzorem społeczeństwa, do którego można przyłożyć późniejsze zachowania i sprawdzić, jak bardzo odbiegają od ideału. Taka szkoła mi się marzy.