Niepewność rodzi lęk. Lęk rodzi frustrację. Frustracja rodzi agresję. Agresja rodzi przemoc. Przemoc rodzi niepewność. I tak w kółko. Czy można przerwać ten łańcuch zachowań, których przecież wszyscy (oprócz socjo- i psychopatów) nie chcemy i które wszyscy oceniamy jako negatywne? Jednakże codziennie dajemy się ponieść tej fali zaklętego kręgu, która wyrzuca nas znów poturbowanych na brzeg oceanu niemocy, a my zamiast wyjść na plażę, brniemy znów w głębię. Dlaczego tak jest, dlaczego nie chcemy zmiany?
Odpowiedź na to pytanie nie jest łatwa, chociaż pewnie proste wyjaśnienia cisną nam się na usta, że lenistwo, że przyzwyczajenie, że wstyd robić inaczej, skoro inni tak robią. Że wyjście z tego kręgu jest słabością, a słabość, jak wiadomo, jest godna pogardy, a przecież nie chcemy być pogardzani, bo to rodzi niepewność. No i znów, siup w głębię.
W dobie pandemii widać to szczególnie mocno w sytuacjach szkolnych. Boją się wszyscy. Dyrektor boi się, że jak jego szkoła spadnie w rankingach, będzie dużo porażek maturalnych, to przyjdzie kuratorium i każe pisać programy naprawcze, a on sam nie wygra następnego konkursu. Boją się nauczyciele, bo dyrektor w obawie przed spadkiem renomy szkoły będzie dociskał im śrubę i kontrola ulegnie wzmożeniu. No i boją się uczniowie. Boją się wszystkiego. Boją się, że nie będą mieli sukcesu w szkole, choć tego chyba nie aż tak bardzo jak tego, że odejdą od nich przyjaciele, że nie znajdą miłości, że uciekną im najlepsze lata życia. Na to wszystko nakładają się w pełni zrozumiałe kompleksy młodzieńczości. Nauczyciele wymagają logowania na zajęcia z włączoną kamerą, a oni mają wory pod oczami, bo znów nie mogli spać. Mają brzydkie (według nich) włosy, cerę. Mają brzydki (według nich) pokój. Tych powodów jest mnóstwo. Więc wymuszanie pokazywania siebie w swoim pokoju jest dla nich formą przemocy i łamania ich podmiotowości.
Oczywiście to może brzmieć strasznie, ale pamiętajmy, że nastoletni mózg multiplikuje i wyolbrzymia zagrożenia, których dorosły człowiek nawet nie zauważa. Dla nich jest to rzeczywista tragedia, która może skończyć się zaburzeniami psychicznymi, a nawet myślami i czynami samobójczymi. Oczywiście zaraz znajdą się ludzie, którzy powiedzą, że ta dzisiejsza młodzież jest słaba, wymyśla sobie problemy, że żyją jak pączki w maśle, mają wszystko, a histeryzują. Bardzo często, szczególnie w przestrzeniach Internetu, pojawiają się takie – głupie – opinie. Są to opinie, które, wygłaszane z pozycji wszechwiedzy, robią bardzo dużą krzywdę tym dzieciom, ale również ich rodzicom, bo oni też czują się gorsi, jeśli ich dzieci wskazują na takie problemy i próbują często tych swoich nastolatków po swojemu prostować.
Opinie prosto z poprzedniej epoki pewnie będą dalej w przestrzeni publicznej, dlatego że są ludzie, dla których ich „zdrowy rozsądek” czy też „chłopski rozum” jest wystarczającym wyjaśnieniem świata wokół nich i nie dopuszczają do siebie możliwości istnienia problemów, z którymi oni przecież nigdy się nie spotkali. Nie spotkali się, więc ich nie ma, a jeśli ktoś twierdzi inaczej, to „wydaje mu się” i „przesadza” – powinien się wziąć w garść i nie marudzić.
Jak walczyć z takim stanem? Oczywiście tylko poprzez uświadamianie, kampanie społeczne i nieustanne powtarzanie, wszak powtarzanie jest matką uczących się, jak mawiali starożytni. Są pokolenia, które są na to skutecznie zaszczepione, ale z drugiej strony psychologowie mówią, że nigdy nie jest za późno na inaugurację zmiany w samym sobie. Dążmy więc do rewolucji świadomości zdrowia psychicznego i higieny psychicznej. Bo jak nie, to zostaniemy sami w świecie wampirów.
Boimy się wszyscy i będziemy się bać. Tylko głupcy się nie boją i w sumie to jest też wskazówka naszego zdrowia psychicznego. Ten łańcuch należy przerwać nie na etapie lęku, ale na etapie niepewności, czyli jeszcze wcześniej. A jak to zrobić – poprzez budowanie relacji i asertywną komunikację. Zdaję sobie sprawę, że nauczyciel, który pracuje ponad dwadzieścia lat w jednej szkole i jest przyzwyczajony do surowego dyrektora, który wymusza takie same relacje z uczniami, nie będzie miał łatwo, kiedy uświadomi sobie potrzebę zmiany. Nie zawsze będzie to możliwe, ale zawsze należy próbować.
Jestem przekonany, że za mało mamy w Polsce instytucji, do których można byłoby się zgłosić po bezpłatną pomoc psychologiczną. Dotyczy to zwłaszcza oświaty. Nauczyciele to jedna z głównych grup klientów gabinetów psychologicznych i psychoterapeutycznych. A jest to przecież zawód pomocowy, na pierwszej linii frontu najcięższych ludzkich losów. Ileż razy trzeba było być jednocześnie psychologiem, terapeutą, nauczycielem i po części rodzicem? To wypala – i to bardzo.
Wypalenie rodzi niepewność na najbardziej fundamentalnym poziomie świadomości. Coś, co do tej pory było pasją, miłością życia, staje się ciężarem nie do uniesienia, brzemieniem przyginającym do ziemi i niepozwalającym nosić głowy wysoko. To upokarza nas przed samymi sobą. Wtedy potrzeba pomocy specjalisty, którego często nie ma w pobliżu albo jest poza zasięgiem finansowym nauczyciela. A on w tym smutku dotrwa do emerytury. Cudownie, jeśli ma kochającą rodzinę, gorzej, jeśli relacje ze szkoły przeniosły się do domu. Rodzi to frustrata, który, niczym Adaś Miauczyński w „Dniu Świra”, ma poczucie przegranego życia, bo na wszystkich polach dał ciała. Ale czy to jego wina w stu procentach? Czy musi dochodzić do takich sytuacji?
Mamy jeszcze bardzo wiele do nadrobienia w Polsce, a na razie mamy sytuację, gdzie sfrustrowani i zalęknieni nauczyciele próbują egzekwować wiedzę od jeszcze bardziej zaszczutych uczniów. Obyśmy z tego wyszli jak najmniej potłuczeni. Oby...