Jak to jest, że często, gdy otrzymamy choć odrobinę władzy, wychodzą z nas najgorsze cechy, o których istnieniu nie wiedzieliśmy albo były one tak głęboko, że nawet nie spodziewaliśmy się, że kiedykolwiek mogą one wyjść na światło dzienne? I nie dotyczy to tylko tej władzy przez wielkie W, ale każdej. Bo przecież każdy z nas ma jakąś władzę, czy to nad sobą, czy to nad innymi. Dlaczego tak łatwo przychodzą nam nadużycia w tej kwestii?

Przede wszystkim mamy władzę nad sobą, w mniejszym lub większym stopniu. Im starsi jesteśmy i bardziej niezależni, tym poziom tej władzy się zwiększa. Oczywiście ograniczać go mogą inni ludzie, ale również nasze nałogi czy zobowiązania. Mam wrażenie, że czasami sami siebie nie szanujemy, ograniczając czas na sen, niezdrowo się odżywiając i ogólnie prowadząc się mało higienicznie. Jest to z całą pewnością nadużycie władzy nad samym sobą. I bardzo często to jest właśnie ten moment, w którym obniża się nasza wrażliwość nad nadużycia ogółem.

Jest też druga strona tego medalu – nadmierne obarczanie się pracą, asceza ponad siły, wyrzekanie się wszystkiego dla realizacji nadrzędnych, postawionych sobie celów. To też jest przekroczenie norm władzy nad samym sobą. Oczywiście nie robimy sobie tego, bo chcemy cierpieć i chcemy być nieszczęśliwi. Bardzo często model życia, pewne sposoby funkcjonowania dziedziczymy po naszych rodzicach, po tych, z których czerpiemy wzory, z naszych autorytetów.

I jeśli do nadużyć dochodzi już na tak fundamentalnym poziomie, to naprawdę nie powinno dziwić to, że jeśli taki zaburzony (mniej lub bardziej każdy z nas jest zaburzony) otrzyma władzę nad drugim człowiekiem, to pokusa rozszerzenia tych swoich przyzwyczajeń i wyobrażeń na zależnych od nas jest bardzo silna. Potrzeba naprawdę dużo samoświadomości, żeby wyrwać się z podświadomego powtarzania schematów. A żeby nabrać tej samoświadomości, potrzebny jest duży namysł nad sobą, ale być może bardziej informacja zwrotna z zewnątrz, od innych ludzi.

Myślę sobie, że szkoła jest poletkiem dla rozwoju wszelkiego rodzaju nadużyć władzy. Bo oprócz tych cech indywidualnych dochodzi jeszcze cały sztafaż szkolnych obciążeń – przepracowania, presji rodziców, presji uczniów, nacisków ze strony dyrekcji (której dotyczy to w tym samym stopniu), a poziom wsparcia dla nauczyciela jest bliski zeru, systemowo nie istnieje. W radach pedagogicznych, w których ludzie się lubią i wspierają, jest łatwiej, ale wiemy, że nie wszędzie rady wyglądają właśnie tak. Demotywujące są nierówności płacowe rozumiane jako ilość nakładu pracy potrzebnego do uzyskania tej samej pensji. Wiemy, że ta dyskusja toczy się od lat i nie zapowiada się, żeby miała się zakończyć.

Nauczyciele to grupa, która ma bardzo dużo władzy, ale jednocześnie jest poddana ogromnej liczbie regulacji i silnemu zarządzaniu. Jesteśmy ściskani niczym w imadle, bez obowiązkowej superwizji, bez mechanizmów wsparcia, bez realnych systemów motywacyjnych. Wiemy doskonale, że nasza praca wypala i jest ciężka, szczególnie kiedy to imadło się zaciska. A do tego dochodzi również niemoc wyrwania się z tego imadła i przebranżowienia.

Szukamy wentyli bezpieczeństwa, którymi często są nerwy na uczniów, na własne rodziny, na otoczenie. Frustracja narasta i nic nie zapowiada, żeby coś się zmieniło. Szukajmy wysp pomocy i starajmy się o jak najlepszą refleksję nad samymi sobą.