Kryzys zagląda nam w oczy coraz mocniej, a jego twarz jest coraz bardziej przerażająca. Mając świadomość tego, ile zarabiamy i jak bardzo nasze pensje nie przystają do współczesnych realiów, ogarnia nas coraz większa frustracja i słuszny gniew. Poza tym z wielu stron jesteśmy bombardowani głupimi „dobrymi radami”, jak żyć taniej. Dolewa to oliwy do ognia i jeszcze bardziej zwiększa dystans zaufania, które bez twardego resetu ciężko będzie odbudować.
Wielu z nas ma poczucie, że jesteśmy traktowani przez środowiska decyzyjne jako grupa, która tylko dużo mówi, a tak naprawdę nie ma siły do protestu, bo jest wewnętrznie tak mocno skłócona, że wszelkie próby koordynacji są z góry skazane na porażkę. I tutaj trzeba trochę przyznać racji, bo rzeczywiście charakter naszej pracy i to, że codziennie musimy wchodzić w role związane z władzą i ocenianiem, powoduje, że trudniej nam jest się takiej władzy i zewnętrznemu ocenianiu poddać. Kiedyś już pisałem, że praca w zawodzie nauczyciela niesie za sobą ryzyko popadnięcia w złudne wrażenie, że skoro uczniowie poddają się naszemu autorytetowi w szkole, to i pozostali ludzie powinni. Oczywiście nie jest to (a przynajmniej w ogromnej większości przypadków) wrażenie uświadomione, co raczej zestaw pewnych podświadomych przekonań i intuicji. Myślę, że to dlatego tak nerwowo reagujemy na wszelkie nieprzemyślane komentarze naszych zwierzchników.
Myślę, że trudne czasy jeszcze bardziej skracają lont naszej cierpliwości i odporności na wszystko, co uderza w nasze przekonania o zawodzie. A doświadczenie ostatniego strajku i tego, że tak naprawdę do niczego on nie doprowadził powoduje, że wielu z nas straciło wiarę w to, że może być lepiej w zawodzie. Pieniądze są oczywiście kluczową sprawą, ale traktowanie nas z góry jak nierozumiejących niczego dzieci, protekcjonalny ton i cyniczne uśmiechy dopełniają rozlewającego się kielicha frustracji.
No dobrze, ale co zrobić, żeby było inaczej, lepiej? Można oczywiście przestać walczyć i zmienić zawód, a w zasadzie w każdym innym zawodzie zarobimy lepiej niż w szkole. Jeśli rzeczywiście czujemy, że dobrnęliśmy do kresu naszej wytrzymałości i jesteśmy wypaleni jako nauczyciele, to chyba naprawdę warto rozważyć to rozwiązanie dla swojego zdrowia psychicznego. Ale wielu z nas nie wyobraża sobie pracy poza szkołą i to jest z jednej strony powód do wielkiej chwały – mieć poczucie misji i robienie tego, co się kocha, a z drugiej strony nasze przekleństwo, bo pensja marna, szacunek z zewnątrz coraz mniejszy, a tak naprawdę perspektywy na zmianę marne.
Jeśli nadal chcemy robić to, co kochamy i się nie wypalić, powinniśmy pamiętać o tym, że mamy wpływ tylko na to, na co mamy wpływ, chociaż jest to straszny truizm i masło maślane. Ale rozmyślanie o tym, co byłoby, gdybyśmy zarabiali więcej, zajmuje nam dużo czasu, który moglibyśmy poświęcić na sprawy bardziej produktywne, na budowanie relacji w rodzinie, na własny rozwój czy po prostu na wypoczynek. Myślę, że kluczem jest odcięcie się od spraw zawodowych poza pracą. My, nauczyciele, mamy z tym ogromny problem, który odczarowujemy, wpisując go w etos naszej pracy, chlubiąc się tym, że pracujemy po nocach i nikt nam za to nie płaci. Tworzymy martyrologię naszego zawodu, mimo że nikt od nas tego nie wymaga. Myślę, że często – z miłości do uczniów, do zawodu – zgadzamy się na pracę ponad siłę, bez wynagrodzenia. W innych zawodach tak nie jest. Nauczyciel ma bardzo zaburzony work-life balance i myślę, że kluczem do zmian jest przywracanie go na właściwe tory.
Będzie to niezwykle trudne, dlatego że zależy to w zasadzie tylko od nas, a wiadomo, że zmienić samego siebie zawsze jest najtrudniej. Mimo to polecam wszystkim wakacyjny namysł nad swoimi priorytetami!