Minął już pierwszy miesiąc tego nowego roku szkolnego. Minął pod znakiem pogotowia strajkowego, strachu o to, czy będzie czym grzać w szkołach, a także plotek (na razie) o kolportażu jodku potasu jako zabezpieczenia przed ryzykiem radiacyjnym. Kilka tygodni temu pisałem, że czeka nas ciekawy, a to znaczy trudny, rok szkolny, i niewiele się myliłem, chociaż po raz kolejny okazało się, że szkoła (jako instytucja) posiada ogromny potencjał asymilacyjny i jest w stanie skompensować wiele skutków zagrożeń i wydarzeń zewnętrznych. Jak byśmy na szkołę nie patrzyli, to musimy jednak przyznać, że jej zdolności przetrwania czy po prostu trwania są ogromne i dopóki są ludzie, którzy chcą ją tworzyć i w niej trwać, nic jej nie grozi.
Wielokrotnie już pisałem o tym, że szkoła jest skostniała, przestarzała i wymaga reformy. To oczywiście prawda, ale wszystkie reformy instytucjonalne są tak naprawdę skutkiem reform mentalności, poglądów, spojrzenia na siebie w odniesieniu do otoczenia. Reformy zakładane i realizowane odgórnie rzadko kiedy przynoszą realne efekty i najczęściej skutkują kombinowaniem, jak zrobić, żeby się za dużo nie narobić, a żeby się zgadzało na papierze. Wiele moglibyśmy mnożyć przykładów takich reform w szkole (vide godziny dostępności), które oczywiście znajdują chętnych gotowych bronić ich z siłą i oddaniem godnym lepszej sprawy. Jednak jeśli chodzi o większość – reformy są traktowane jako zło konieczne i zmącenie z trudem osiągniętego spokoju. Nadwiślańskiego, edukacyjnego zen, jakkolwiek to zabrzmi.
Szkoła jest bardzo czuła na kombinowanie i nie po raz pierwszy okazuje się, że nie do końca przygotowane i chyba również nie do końca przemyślane reformy odbijają swoje negatywne piętno na najsłabszych elementach edukacyjnego łańcucha – uczniach i szeregowych nauczycielach. Jedni muszą uczyć się zgodnie z nowymi podstawami, bez oparcia w starszych rocznikach, a ci drudzy muszą te nowe podstawy wprowadzać. I jedni, i drudzy są zwykle doświadczalnymi królikami, a reforma jest wprowadzana bez znieczulenia podczas operacji na żywym organizmie, który raczej nie umrze, skoro już tyle karkołomnych reform przetrwał.
Marzy mi się taka reforma, która będzie rozpisana na dziesięć lat, z jasnym harmonogramem wprowadzania kolejnych jej elementów, z przepisami przejściowymi, które nie zaczną działać za miesiąc czy tydzień, ale za rok. Marzy mi się reforma poprzedzona powszechną debatą i społecznymi konsultacjami ze wszystkim zainteresowanymi strona. Marzy mi się w końcu szkoła, która będzie projektowana według wartości, których sama ma nauczać – otwartości, tolerancji, dialogu i demokracji.
Pewnie powtórzę się już któryś raz, ale nie można nauczać jednego, a robić coś zupełnie innego. Jest to zupełnie niepedagogiczne i rujnuje starania tych, którzy są tej szkole oddani. Wielka szkoda, że często tak łatwo przechodzimy do porządku dziennego nad bylejakością, poprzestawaniu na tym, jak było, a nie skupiamy się na szukaniu perspektyw na przyszłość. Przeszłość może być źródłem inspiracji, ale nie może być rzeczywistością utrzymywaną za wszelką cenę. Patrzmy w przód, pamiętając o przeszłości, a nie w tył, zapominając o przyszłości.