Czy można żyć bez szkoły? Czy może istnieć społeczeństwo wiedzy bez zinstytucjonalizowanej edukacji? Te pytania są bardzo zasadne dzisiaj, bo coraz głośniej zaczyna wybrzmiewać dyskusja o „odszkolnianiu” i dużo bardziej zindywidualizowanym podejściem do każdego człowieka, co jest wynikiem tworzenia się społeczeństwa wiedzy. Pewne koło się zamyka i to jest bardzo ważny punkt w historii, który należy dobrze rozegrać. No bo jeśli nie będzie żadnej wojny, kataklizmu czy innego dramatu, to nasze społeczeństwo będzie się dalej rozwijać i dojrzewać, chociaż wydaje się to być jakąś kompletną abstrakcją.
Mamy czasami wrażenie, że świat pędzi za szybko, że to, do czego się przyzwyczailiśmy, nagle straciło na aktualności, a w nas zostaje pewna pustka, którą chcemy jakoś sobie wypełnić albo przynajmniej zracjonalizować. Bardzo często możemy się spotkać z wypowiedziami, że „za naszych czasów” nie było dysleksji, były kary cielesne, nikt się nad nami nie rozczulał i wyrośliśmy na dobrych ludzi, a teraz to dobrobyt, komórki, Internet czy co tam jeszcze innego powoduje, że dzieci są słabe i roszczeniowe, oczywiście do pary z rodzicami. Zawsze się z tego trochę podśmiewałem, bo wydawało mi się, że nikt nie bierze tego na poważnie, a wykształceni nauczyciele potrafią dostosować się do aktualnej wiedzy naukowej i przyjąć oraz wdrożyć zalecenia do pracy z konkretnym uczniem. Okazuje się, że jednak tak nie jest, a to, co piszą poradnie w opiniach i orzeczeniach, jest bardzo często traktowane przez nauczycieli z przymrużeniem oka, no bo „co oni tam się znają, a ja uczę już x lat i zawsze tak uczyłem, i było dobrze”. I niestety, takie postawy nie należą do rzadkości.
Czy to świadczy o tym, że nauczyciele są źli? Oczywiście, że nie. Natomiast świadczy to o tym, że system niedomaga, jeśli nauczyciele nie są w stanie nadążyć za aktualnym stanem wiedzy pedagogicznej. Oczywiście elementem etosu nauczyciela jest stały rozwój i bycie na bieżąco, ale nie można go w tym zostawiać samego. Bardzo ważny jest wewnątrzszkolny system doskonalenia zawodowego, który bardzo często jest traktowany zbyt lekko. Są pieniądze, to trzeba je wydać i organizuje się szkolenia dla całej rady pedagogicznej. Organizowane są one popołudniami, w pierwsze dni ferii czy wakacji, czyli w czasie, który dla nauczyciela nie jest normalnym czasem aktywności zawodowej. To pierwsza skucha, która demotywuje i już na starcie ogranicza percepcję uczestników. Po drugie to najczęściej są wykłady bez części warsztatowej, kolejny minus do motywacji. Na prowadzących te szkolenia bardzo często wywierana jest presja czasu i wymusza się przeprowadzenie trzygodzinnego szkolenia w godzinę, a resztę sobie „doczytamy”. I tak to się kręci. Szkolenie było? Było! A czy przyniosło efekty, to inna sprawa. Nasze szkoły często funkcjonują idealnie na papierze, a w rzeczywistości wygląda to, jak wygląda.
I czy konieczne jest „odszkolnianie szkoły”? Moim zdaniem jest niezbędne, ale społeczeństwo bez instytucji szkolnych się nie obędzie. Być może trzeba to wymyślić na nowo, zdywersyfikować sposoby dochodzenia do wykształcenia i przede wszystkim przemyśleć zawód nauczyciela, który nie może już być wyłącznie specjalistą ze swojego przedmiotu, o czym niektórzy nie chcą słyszeć.
Bardzo się cieszę, że coraz popularniejsza w Polsce jest edukacja domowa, że coraz więcej jest szkół alternatywnych i tworzy się wyłom w systemie państwowym. Mam nadzieję, że doprowadzi to do głębokich, tak bardzo pożądanych, zmian.