Czas płynie nieubłaganie. Ani się nie obejrzymy, a już będzie koniec roku szkolnego. Skończy się dla niektórych czas męczarni (tak uczniowskiej, jak i nauczycielskiej). Niektórzy będą się cieszyć z osiągniętego sukcesu, a niektórzy zapłaczą nad niewystarczającymi wynikami. Dla niektórych będzie to pożegnanie ze szkołą, dla niektórych koniec pewnego etapu. Dla wszystkich zaś z całą pewnością wytchnienie i szansa na refleksję i spojrzenie na miniony czas z dystansem, którego w oświacie tak często brakuje.

Bardzo często pracujemy z dnia na dzień, wykonując nasze zadania niemal automatycznie. Nawet kiedy przygotowujemy się do lekcji, jest często tak, że nie ma w tym już niczego nowego. Jest oczywiście wielu takich, którzy starają się, żeby każda lekcja była inna, ale wymaga to wielkich nakładów i ogromnej motywacji – ma ją chyba coraz mniej z nas. Taka rutyna nauczycielskiej pracy od poniedziałku do piątku potrafi pod koniec roku szkolnego dać się mocno we znaki. Szczególnie wtedy, gdy nie otrzymujemy od naszych przełożonych informacji zwrotnej o naszej pracy – najlepiej w postaci pozytywnego wzmocnienia. Nie ma niczego gorszego niż pozostawienie nauczyciela samemu sobie w troskach, porażkach, ale również w sukcesach. To prosta droga do wypalenia zawodowego, o którym mówi się w branży coraz głośniej, a systemowych rozwiązań nie widać.

Oczywiście nie ma co zrzucać winy wyłącznie na uwarunkowania zewnętrzne, na politykę państwa. To jest oczywiście ważne, ale nie mamy na nią bezpośredniego wpływu tu i teraz oprócz tego, że sobie ponarzekamy. Mamy natomiast wpływ na szacunek do własnych granic, możliwości i kondycji emocjonalnej. Jeżeli sami nie zadbamy o to, żeby nasz life-work balance był rzeczywiście zrównoważony, to nikt za nas tego nie zrobi. Cały czas panuje przekonanie, że częścią etosu nauczycielskiego jest ślęczenie nad pracą w domu po godzinach, za którą i tak nikt nam nie zapłaci. Zbieramy żniwo dawnych czasów, kiedy nie było innych perspektyw na rynku pracy i każdy dbał o to, żeby nie stracić pozycji, którą posiada. Dzisiaj, kiedy rynek pracy jest dużo bardziej elastyczny, nauczyciele nie chcą korzystać z tych możliwości, pozostając niejako wbici w dawne przyzwyczajenia, które stały się dziedzictwem odchodzących pokoleń dla młodszych koleżanek i kolegów.

Wszechobecne narzekanie i marazm, które nie idą w parze z podejmowaniem jakiegokolwiek działania, są największym dramatem naszego środowiska. I przez działanie nie mam na myśli czegoś spektakularnego, strajków, manifestacji, ale przede wszystkim dbanie o siebie codziennie. Nie jest dobrym wzorem nauczyciel zmęczony, przepracowany i niemogący patrzeć na siebie w lustrze, a takich jest niestety coraz więcej i w momencie, kiedy zapomnieliśmy już trochę o nauczaniu zdalnym zaczyna to bardzo mocno wychodzić.

Jest mnóstwo propozycji wsparcia dla nauczycieli, ale wcale nie trzeba szukać grup superwizyjnych (które moim zdaniem powinny być obligatoryjne raz na kilka lat), ale przede wszystkim wspierać się nawzajem i nie rzucać kłód pod nogi. Tylko tyle i aż tyle. Bądźmy dla siebie dobrzy.